Go to footer

Recenzje płyt muzycznych :)


Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Tonyhaylichohay » 17 mar 2016, o 00:49

Spróbuję poprowadzić ten dział,bo wiem że, przez ostatni czas zaniedbuję pisanie, a to być może pomoże mi do tego powrócić i nabrać motywacji do działania.
Jak sam tytuł wskazuję, będę tu wstawiać różne recenzje płyt, ale chciałabym żebyście mi w tym pomogli i mieli mały udział przy tym. Mianowicie bardzo bym chciała żebyście to właśnie wy pisali jaką recenzję płyty chcielibyście przeczytać, także czekam na wasze propozycje, ja postaram się nie zawieść. Kto idzie na pierwszy odstrzał ? :gwizd:
Avatar użytkownika
Tonyhaylichohay
 
Posty: 86
Dołączył(a): 15 lis 2012, o 16:55


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Bloo » 17 mar 2016, o 01:47

Mdziadzia ;D
Zaskoczyłaś mnie, dziołcha. Strasznie fajny pomysł :skik: Trzymam mocno kciuki za motywację i systematyczność.
Mam dla ciebie w takim razie wyzwanie. Chciałabym przeczytać o "In Search of Solid Ground" grupy Saosin. Czekam z niecierpliwością :freak:
“Hate to break it to you but that ship has sailed, wrecked, and sank to the bottom”
by Jaskier



Ilse ~Lyra ~Alice ~ Aika ~ Thomas ~ Aira ~
Avatar użytkownika
Bloo
Kropek
 
Posty: 7899
Dołączył(a): 24 paź 2012, o 00:36


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Mela » 17 mar 2016, o 09:51

:o
No Madziadzia, aż się obudziłam XD W końcu mam konkurencję z recenzjami płyt!
Trzymam kciuki :mrgreen:
Avatar użytkownika
Mela
Artysta Alchemik
 
Posty: 404
Dołączył(a): 5 gru 2012, o 18:09


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Szczerbatek » 17 mar 2016, o 16:16

Oczywiście, że jest coś, co chciałabym przeczytać :D Jest tego całkiem sporo, ale tak na samym początku, to Twenty One Pilots, obie płyty jeśli można prosić :mrgreen: Wiem jakie masz podejście do muzyki i jak bardzo jest dla Ciebie ważna i jestem pewna, że uda Ci się prowadzić ten temat rzetelnie. Czekam z niecierpliwością na każdą recenzję i wiedz, że możesz liczyć na moją aktywność :przytul:
Avatar użytkownika
Szczerbatek
 
Posty: 65
Dołączył(a): 14 lis 2012, o 16:29


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Tonyhaylichohay » 20 mar 2016, o 23:08

Dziękuję za pierwsze propozycję, mam nadzieję, że oprócz recenzji, rozwiną się w tym temacie dyskusje dotyczące płyt. Będę chętnie czekać na wasze własne opinie, co do wybranych utworów, bądź innych spraw dotyczących wątku, bo chcę je poznać, tak że liczę na was :hyyy:
Zacznijmy więc.

Saosin "In Search of Solid Ground" zadanie od Bloo.

Jest to drugi studyjny album zespołu, ostatni w którym swych partii wokalnych udzielił Cove Reber, dlatego może przy okazji tej wzmianki przybliżę wam historię zespołu.
Pierwszym wokalistą Saosin był Anthony Green, który zaledwie po roku działalności z przyjaciółmi opuścił go z powodu zmęczenia, stanu depresyjnego oraz tęsknoty za rodziną. Był on jednym z założycieli zespołu jak również pomysłodawcą nazwy zespołu, która z chińskiego na polski oznacza po protu "Ostrożny". Jego miejsce zajął wtedy młodziutki, dziewiętnastoletni Rober, fan zespołu ( chłopina miał farta, kojarzy mi się tu historia Tomo z TSTM ), mający bardzo zbliżony wokal do oryginalnego głosu Saosin,o czym nie miałam bladego pojęcia bo w zasadzie poznałam ich przypadkiem, kiedy jeszcze na 4fanTV leciały fajne kawałki. Któregoś dnia piosenka ''You're Not Alone" trafiła do mojego serca i sióstr tekstem, teledyskiem no i emocjonalnym wykonaniem. Uważam, że to jedna z najlepszych piosenek tego zespołu podobnie jak "Voices", ale nie o tym mam pisać, więc może przejdę do konkretów.
In Search of Solid Ground jest na pewno łagodniejszą płytą,bardziej dopracowaną niż debiutanckie Saosin .
Sam głos Cove'a ewoluował,nie wiem czy to za sprawą papierosów jak twierdzi większość fanów czy większej determinacji i dojrzałości. Ja osobiście stoję po środku, bo wiem, że fajki potrafią wpłynąć na wokal tak samo chęć samorozwoju i rozśpiewania.
Producentem albumu został Butch Walker, muzyk pracujący z takimi gwiazdami jak Avril Lavigne, Lindsay Lohan, Fall Out Boy czy Katy Perry.
Płytę rozpoczyna I Keep My Secrets Safe bardzo energiczny i jeden z mocniejszych utworów, który dźwiękami jest przybliżony do tego co serwował zespół od początku. Mamy sporo krzyczenia, ale bardziej czytelnego nie takiego jednolitego jak w przypadku wielu wcześniejszych utworów. Bardzo podoba mi się sposób w jaki Cove wykrzykuje wersy:

"I never had the faith to pick myself up
Come down and take me
I never had the faith to pick myself up
Breathe in, breathe out
Like a magnet, you keep pulling me closer
I want it all to end like this
I was stagnant
Then you entered my life and held it in your hands"


Brzmi niczym Chester Bennington z początków swej świetności, jak jeszcze działał na człowieka( człowieku XDD ).
Następnie przechodzimy do łagodniejszego Deep Down , gdzie ponownie jest zabawa wokalem, jak i również melodią.Bardzo ładnie brzmi wstawka akustycznych gitar,które uwielbiam, dodaje to odrobiny dobrego klimatu, no i w tej piosence po raz pierwszy pojawia się motyw tonięcia,tak jak słusznie wcześniej zauważyła Marcia. Przewija się on w różnej formie na tej płycie do samego końca. Jest niczym symbol zmycia z siebie nieprawdy,która gdzieś tam próbuje nad nami dominować. W Deep Down mamy wewnętrzną walkę z samym sobą jak zaakceptować siebie z bagażem wszystkich wad. Kolejno mamy Why Can't You See i ponowne wejście w mocniejsze gitary. Lubię ją za tekst i bunt jaki da się usłyszeć w głosie wokalisty. Czasami jest tak, że za cholerę nie potrafisz dotrzeć się z osobą na której ci zależy,próbujesz jej pokazać problem, ale ona udaje, że go nie widzi albo zwyczajnie twierdzi, że nic się nie dzieje, chyba wszyscy to znamy ze swoich doświadczeń, ja to łapię, nie wiem jak wy.
Changing w moim odczuciu nawiązuję odrobinę tematycznie do Deep Down. Mam wrażenie,że wokalista odnosi się tutaj do samego siebie. Wychodzenie na scenę, odegranie roli, walka z łatką która gdzieś się tam pojawiła przy okazji zmiany lidera zespołu.Taki narzucony wzorzec,którym naprawdę nie jest,nie chce być i to boli.
Przy okazji tego wątku napomknę, że przy tworzeniu utworów na tą płytę Cove miał po raz pierwszy swobodę w pisaniu tekstów.Wszystkie są jego i jak sam autor stwierdził, mógł zawrzeć w nich wszystko to co było dla niego ciężkie przez ostatni czas.
On My Own i The Alarming Sound of a Still Small Voice jedne z moich faworytów na tej płycie.Emocjonalnie zaśpiewane,pełne bólu i kurcze po prostu dobre ze względu na teksty, kompozycje nie mówiąc już o wrażliwości.The Alarming Sound of a Still Small Voice jest po prostu przepiękna,mówi o problemie,który mnie osobiście dotknął.Kiedyś napisałam coś podobnego i identyfikuję się z tym utworem. W momencie wyśpiewywania wersów:

"And the sun is coming
And the sun is coming out
I can't hide here anymore, no
The sun is coming out"


chce mi się ryczeć.
W On My Own mamy na końcu odgłosy jakby tykającego zegara łączone z odgłosami deszczu,brzmi to pięknie z delikatnym wokalem Cove'a. Obie te piosenki mówią o podobnych rzeczach i ładnie się ze sobą łączą, jak dla mnie są najmocniejszym punktem płyty.
Say Goodbye jest kolejnym powrotem do korzeni zespołu,a kolejne dwa utwory są dobrymi popowo rockowymi piosenkami,które brzmieniem się wyróżniają, ponieważ słychać w nich dużą dozę gładkiego grania i zwykłego śpiewu bez nadmiernego wysiłku. Is This Real ma zacięcie punkowe, wyciągnięte wprost z pudełka Sum 41, łącznie z wokalem. Lubię tą piosenkę za energię, jest zaraz za moimi perełkami,podobnie jest z Nothing Is What It Seems (Without You), która odrobinę kojarzy mi się pod względem stylistycznym z "You're Not Alone" bo tekstowo mówią o innych rzeczach. Ładne zaśpiewane ze sporą dawką emocji w refrenach.Podoba mi się zakończenie, które jest wyciszeniem niekończącej się melodii co też jest symboliczne względem tego o czym śpiewa artysta.
Dobrze no i został nam ostatni utwór. Najdłuższa piosenka w dorobku zespołu jak do tej pory. Z gitarami iście wyciągniętymi z brytyjskich alternatywnych brzmień. Jest to najbardziej zróżnicowany kawałek na płycie,oprócz podstawowych instrumentów do grania rockowej muzyki dochodzi pianinko,które dodaje dramaturgi i dobrze współgra.
Fireflies (Light Messengers) dobrze kończy całe dzieło, ale mogło się skończyć dwie minuty szybciej i byłoby po prostu idealne. Końcówka jest jak dla mnie odrobinę przedłużona, choć może to ja się nie znam i nie mam wyczucia.
Podsumowując, płyta"In Search Of Solid Ground" jest mniej optymistyczna niż jej poprzedniczka. Mamy tutaj poruszane kwestie ciągłego upadania, straty, pogubienia bądź tęsknoty, ale jak sam wokalista przyznał jeśli się dobrze wsłuchamy to odnajdziemy w niej coś pozytywnego i ja się z tym zgadzam. Jest w niej dużo nadziei.
Jest ona dość ciągła tak samo było w przypadku pierwszej płyty,chodzi mi tutaj o fajne przejścia między piosenkami. Pojawiają się często również partie przytłumionego wokalu wydobywającego się gdzieś z głębin, co bardzo moim zdaniem pasuje do tekstów no i mamy dawkę przyjemnego rockowego grania z chwytliwymi melodiami. Płyta jest dobra, może nie jakaś odkrywcza choć dla samych twórców była krokiem do przodu i osobiście uważam, że Cove brzmiał lepiej niż Anthony,który wrócił do Saosin i w tym roku razem z zespołem wyda po kilku latach trzeci studyjny album, który chętnie przesłucham i być może zrecenzuję.
Avatar użytkownika
Tonyhaylichohay
 
Posty: 86
Dołączył(a): 15 lis 2012, o 16:55


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Bloo » 21 mar 2016, o 02:43

Jestem dumna ^^
Pierwsze koty za płoty, majne libe szwester (że tak zszargam niemiecki XD). A teraz będzie już z górki. Teraz nie mam już głowy, ale we wtorek (najbezpieczniejszy termin) z pewnością machnę ci tutaj mój wywód i odniosę się do twoich odniesień ;D
O Saosinkach mogłabym też trochę namamrolić. Fajna sprawa z tłumaczeniem nazwy, nawet nie pomyślałam, że to może być słowo w innym języku, zawsze brałam je raczej za jakiś skrót - coś jak POD albo AFI, tym bardziej, że najczęściej pisane jest drukowanymi literami.
A tu proszę bardzo, człowiek stał się mądrzejszy o jedno, chińskie słowo.
Bardziej merytorycznie będzie we wtorek ;*
“Hate to break it to you but that ship has sailed, wrecked, and sank to the bottom”
by Jaskier



Ilse ~Lyra ~Alice ~ Aika ~ Thomas ~ Aira ~
Avatar użytkownika
Bloo
Kropek
 
Posty: 7899
Dołączył(a): 24 paź 2012, o 00:36


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Tonyhaylichohay » 24 mar 2016, o 16:33

Czas na kolejne wypocinki, tym razem zadanie od Ewci. :justdance:
Ale czekam Marta na twoje rozkminki odnośnie Saosinów, także jak masz jakichś parę zdań to się nie krępuj. :D

Twenty One Pilots

Po raz pierwszy zetknęłam się z nimi o dość nietypowej porze, był to początek roku 2013-tego, godzina czwarta nad ranem, kiedy nakręcona wyczekiwałam na transmisję koncertu Paramore. Stacja, która go emitowała puszczała przed występem teledyski artystów należących do wytwórni muzycznej Fulede By Ramen. " Holding On To You" spodobało mi się od pierwszego usłyszenia i od razu wiedziałam, że muszę przybliżyć sobie twórczość tego ciekawego duetu. O dziwo na tamtą chwilę nie dotarli do mnie. Na pewno poczułam lekki niepokój słuchając i oglądając zarazem video do kolejnego singla "Car Radio", byli intrygujący i wiedziałam, że niosą ze sobą przekaz, ale wciąż brakowało mi weny, żeby spróbować wdrążyć się głębiej w ich twórczość, ale owy dzień w końcu nastąpił. Było to przy okazji wydania przez nich kolejnego krążka, " Blurryface",który mnie pochłoną i obudził ogromną sympatię do Tyler'a i Josha.
Od tamtej chwili nic nie było już takie jak dawniej, a płyta Vessel na której znajdują się wyżej wymienione piosenki stała się równie cenna co ta, która zapoczątkowała moją przygodę z Twenty One PIlots.

Vessel

Pierwsza płyta zespołu nagrana pod skrzydłami Fulede By Ramen. Wcześniej wydali dwa albumy bez wsparcia żadnej wytwórni. Jest to bardzo energiczne dzieło łączące różnorodność jaką sobą reprezentują młodzi artyści. Otóż muzyka Twenty One Pilots jest połączeniem rapu, przyzwoitej elektroniki,popu z dużą ilością żywej i świeżej perkusji na której dzielnie pogrywa kolorowy Josh Dun, oraz przejmującego pianina i uroczego ukelele, zajętego przez niesamowicie wrażliwego wokalistę Tyler'a Joseph'a.
Od pierwszych dźwięków mamy wstęp do dziwnej przygody, która nie wiadomo gdzie nas poprowadzi i co dokładnie zrobi z naszym mózgiem. Ode To Sleep rozpoczyna się rozemocjonowanym rapem,po czym przechodzi w krzykliwy wokal wręcz teatralny, świetnie rysujący tekst piosenki.
Tak, wokalista tego udanego duetu jest niczym schizofrenik, niebezpieczny dla samego siebie, zamknięty w swoim świecie pełnym przemyśleń i analiz. Przeraża cię momentami, nie wiesz do czego jest zdolny. Kominiarki, które są atrybutem towarzyszącym chłopakom podczas promocji płyty dodają klimatu, choć w mojej opinii były one na początku świetnym kamuflażem Tayler'a,który zestresowany i przejęty wychodził do tłumu ludzi,który ŁAŁ polubił to co tworzy z całym jego dziwnym światem, no ale wracając do opisywanego utworu. Energią jak i po części kompozycją przywodzi na myśl niektóre piosenki My Chemical Romance. Z resztą obaj wokaliści mają podobną ekspresję i słychać to nie tylko w przypadku tej piosenki( Nie obraziłabym się jakby któregoś dnia Gerard zaśpiewał z chłopakami :roll: )
Holding On To You,piosenka o której już napomknęłam, jest jednym z alternatywnych dźwięków na płycie, zbliżonym charakterem to rockowych klimatów. Przywodzi na myśl wewnętrzną walkę z myślami, które nie dają spokoju autorowi. Czy wspominałam o tym, że Taylor rozkłada swój mózg na czynniki pierwsze? Teksty na tej płycie są momentami brutalne i przerażające, chwilami jakby nie pasują do pogrywającej im muzyki, ale to jest właśnie część magii tego duetu.Ich twórczość idealnie opisuje stan rozedrgania wokalisty.
Przesympatycznie wypadł im utwór House of Gold, hołd oddany matkom dwójki przyjaciół, cały oparty na dźwiękach ukelele, z małym udziałem perkusji. Natomiast kolejne Car Radio, jedna z moich ukochanych piosenek zespołu, rozwala na łopatki, począwszy od melodii nasyconej smutkiem i niepokojem, kończąc na emocjonującym wokalu, uwierzcie mi w wersji akustycznej ryczę, bo nie dość, że słowa piosenki idealnie odzwierciedlają stan w jakim czasami sama się znajduję to odczuwam autentyczność. Gdy Tayler śpiewa tę piosenkę od razu czuję przez co przechodził i wiem jak mu to nieraz przeszkadzało w życiu.
Bardzo pozytywnym punktem albumu jest utwór The Run And Go, z wesołym du du du podczas refrenu, gdzie na koncertach jest dumnie wyśpiewywane przez fanów.
Piosenka z biegiem jej trwania zmienia tempo. Od pierwszych dźwięków czujemy się tak jakbyśmy uczestniczyli w zbiorowej zabawie, gdzie dochodzi do kulminacyjnego momentu i mamy rozładowanie. Proszę o przesłuchanie i podsunięcie może trafniejszego określenia, bo mi tu jednak brakuje słów, żeby dobrze ją opisać. Ma fajny tekst, a zresztą który nie jest fajny :think: .
Kolejnym szybkim utworem z przyjemnymi syntezatorami jest Guns For Hands z wersem:

I'm trying, I'm trying to sleep
I'm trying, I'm trying to sleep
But I can't, but I can't when you all have
Guns for hands, yeah.


który idealnie pasuje do mojego obecnego życia. Uwielbiam i często podśpiewuję o ironio. No ale, żeby nie było, że cała płyta jest niekończącą się imprezą, mamy tutaj spokojniejsze kompozycje takie jak podchodzące pod muzykę reegae Screen ,tu może napomknę, że chłopaki w nie jednej piosence pokazują swoje zamiłowanie do takich klimatów i piękne Truce , zagrane na pianinie.To ostatnia piosenka na płycie i jest takim najcichszym jej punktem. Pozwala nam się wyciszyć po burzy trwającej przez prawie cały album. Brzmi tak jakby Tyler wyrzucił z siebie już wszystkie niepokojące emocje i pozostało mu tylko jeszcze przypomnieć o tym żeby się nigdy nie poddawać choćbyśmy byli na rozdrożu ze wszystkimi swoimi lękami.
Podsumowując jest to świetna płyta dla osób,które mają ochotę na świeże dźwięki i nie boją się zetknąć z tyloma gatunkami naraz. Niech nie odstrasza was elektronika,teksty jeśli do was trafią, sprawią, że będziecie chcieli je przeżywać na nowo.



Taka mała wstawka, wersja akustyczna Car Radio, jeśli kogoś ruszyła ta piosenka niech tego posłucha.
Ostatnio edytowano 30 mar 2016, o 13:44 przez Tonyhaylichohay, łącznie edytowano 2 razy
Avatar użytkownika
Tonyhaylichohay
 
Posty: 86
Dołączył(a): 15 lis 2012, o 16:55


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Bloo » 25 mar 2016, o 16:16

Oczywiście, że napiszę ci o Saosinach ;D Daj mi szansę.
A recenzja "Versal" jest przeudana.

Tonyhaylichohay napisał(a):Od pierwszych dźwięków mamy wstęp do dziwnej przygody, która nie wiadomo gdzie nas poprowadzi i co dokładnie zrobi z naszym mózgiem.


Zabiłaś mnie tym zdaniem i to zdecydowanie w pozytywny sposób. Muszę przysiąść i w końcu posłuchać Pilotów na spokojnie, bo na razie słyszałam piosenki okazjonalnie, przy okazji wycia do księżyca ;D
Jak posłucham, to rzecz jasna, dam znać. :mrgreen:
“Hate to break it to you but that ship has sailed, wrecked, and sank to the bottom”
by Jaskier



Ilse ~Lyra ~Alice ~ Aika ~ Thomas ~ Aira ~
Avatar użytkownika
Bloo
Kropek
 
Posty: 7899
Dołączył(a): 24 paź 2012, o 00:36


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Szczerbatek » 25 mar 2016, o 19:06

Madzia, oddałaś w tej recenzji prawie wszystkie moje odczucia względem tej płyty i dziękuję Ci za nią :przytul: Postaram się jednak zmajstrować kilka zdań i wyrazić nieco własnych emocji. Moja historia z zespołem zaczęła się nieco później od twojej chociaż "Holding On To You", puszczałaś mi w podobnym czasie, kiedy sama ją poznałaś. Swoją drogą, piosenka bardzo mi się spodobała, ale jakoś nie miałam wtedy weny, żeby zagłębiać się w wykonawców. Z resztą, to były czasy mojej miłości do Marsów, więc co tu dużo pisać ;) Przy okazji "Blurryface", zaczęłaś się nimi bardziej interesować, a ja z chęcią słuchałam tej płyty. Zwłaszcza w pamięci utkwił mi moment, kiedy siedziałyśmy w ogrodzie na naszych czarnych krzesełko-leżaczkach i bawiłyśmy się z Luśką, a 'Blurryface", chyba ze dwa razy przeleciała w całości, prawda? Była sobota, a my zamiast sprzątać wylegiwałyśmy się na dworze i szykowałyśmy się psychicznie na wyjazd do Warszawy :D (bez kitu, miałyśmy wyjeżdżać za pięć dni!). Nie pamiętam, kiedy dokładnie zgrałam sobie ich muzykę na telefon, ale tak naprawdę dopiero od niedawna zagłębiłam się w teksty Tylera. Tak w ogóle, to ja z niego nie mogę, on jest taki kochany i wrażliwy, że mam ochotę się nim zaopiekować, a na dodatek śpiewa o takich rzeczach, które mnie osobiście dotykają, więc mam wrażenie, że jest trochę taką moją bratnią duszą. Wszystkie piosenki z "Vessel" są świetne, ale moim faworytem jest "Holding On To You", a zwłaszcza ta zwrotka:

"Remember the moment you know exactly where you're going,
'Cause the next moment, before you know it,
Time is slowing and it's frozen still,
And the window sill looks really nice, right?
You think twice about your life, it probably happens at night,
Right? Fight it, take the pain, ignite it,
Tie a noose around your mind loose enough to breathe fine and tie it,
To a tree, tell it, "You belong to me,
This ain't a noose, this is a leash,
And I have news for you, you must obey me.""

"Zapamiętaj ten moment,dobrze wiesz, w którą stronę dążysz
Ponieważ w następnym momencie,zanim się zorientujesz
Czas zwalnia i zastyga w miejscu
A parapet wygląda bardzo dobrze, prawda?
Zastanawiasz się dwa razy nad swoim życiem
To najczęściej staje się w nocy, prawda?
Walcz z tym, przyjmij ból, rozpal go
Zawiąż pętlę dookoła umysłu
Wystarczająco luźno, by swobodnie oddychać i przywiąż go do drzewa, powiedz mu
'Należysz do mnie, to nie jest pętla
To smycz i mam dla ciebie wiadomość
Musisz spełniać moje rozkazy!'"

Ta piosenka, to taka walka z negatywnymi myślami, żeby nie poddawać się rozpaczy. To nie umysł jest naszym panem, tylko my jesteśmy panami naszego umysłu i to my przejmujemy kontrolę. Tyler śpiewa to jeszcze z takim zaangażowaniem emocjonalnym, że nie sposób przejść obok tej piosenki obojętnie. Kocham, po prostu. Na drugim miejscu jest "Car Radio" i tu się z Tobą zgodzę, piosenka rozwala po całości, a na żywo, to już w ogóle miażdży. Uwielbiam jeszcze tekst do "Migraine", utożsamiam się z nim.

"I am not as fine as I seem.
Pardon, me for yelling and telling you green gardens
Are not what's growing in my psyche, It's a different me
A difficult beast feasting on burnt down trees.
Freeze frame. Please let me paint a mental picture portrait.
Something you won't forget, it's all my forehead
And how it is a door that hold's back contents
That makes Pandora's box contents look non-violent.
Behind my eyelids are islands of violence
My mind ship-wrecked this is the only land my mind could find
I did not know it was such a violent island
Full of tidal waves, suicidal crazed lions.
They're trying to eat me, red blood running down their chin
And I know that I can fight, or I can let the lion win.
I begin to assemble what weapons I can find
Cause sometimes to stay alive you gotta kill your mind."

"Nie jest ze mną tak dobrze, jak może się wydawać
Przepraszam, że krzyczę i mówię ci, że zielone ogrody
Nie rosną w mojej psychice, to inny ja
Trudna bestia ucztująca na spalonych drzewach
Stop-klatka. Proszę pozwól mi namalować mentalny portret
Coś, czego nie zapomnisz, tu chodzi o moje czoło
I o to, że jest ono bramą, która przytrzymuje zawartość
Przy tym zawartość puszki Pandory to łagodny baranek
Za mymi powiekami znajdują się wyspy przemocy
Mój rozbity umysł, to jedyny ląd który mój rozum mógł znaleźć
Nie wiedziałem, że jest taką wyspą przemocy
Pełną niepowstrzymanych fal, szalonych samobójczych lwów,
Które próbują mnie zjeść, czerwona krew spływa po ich brodzie
Wiem, że mogę walczyć, albo pozwolić im wygrać
Zaczynam gromadzić każdą broń, którą mogę tylko znaleźć
Bo czasem, aby przeżyć trzeba zabić swój umysł."

Płyta w całości przepełniona jest tekstami, które mówią o walce z samym sobą, chociaż muzyka jest całkiem skoczna i dość pozytywna. Dobrze opisałaś ostatnią piosenkę, że jest wyciszeniem po dawce sporej energii. Faktycznie wygląda to tak, jakby chłopaki zmęczyli się od nadmiaru emocji, a na odsapnięcie dodali jeszcze kilka dźwięków i słów na uspokojenie :mrgreen: Jestem strasznie ciekawa, jak rozwinie się ich kariera, ale mam nadzieję, że zawsze pozostaną sobą. Doskonale przecież wiemy, co dzieje się w przemyśle muzycznym zwłaszcza, kiedy wykonawca staje się szerzej rozpoznawalny. Czekam teraz na recenzję "Blurryface", ale już wiem, co zadam Ci w przyszłości :smile:
Ostatnio edytowano 7 kwi 2016, o 19:37 przez Szczerbatek, łącznie edytowano 1 raz
Avatar użytkownika
Szczerbatek
 
Posty: 65
Dołączył(a): 14 lis 2012, o 16:29


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Mela » 27 mar 2016, o 01:12

Długo myślałam, co Ci zadać – bo prawda jest taka, że chętnie przeczytam wszystko. Poza tym bardzo się cieszę, że udaje się tutaj mała wymiana wrażeń – do której zaraz dołączę ;) Jeszcze tak tytułem wstępu – gratuluję pierwszych recenzji ^^

Ja poproszę o recenzję płytki Sneaker Pimps „Becoming X”. Jestem szalenie ciekawa, co o niej myślisz (zresztą, ja zawsze jestem ciekawa, co myślicie XD). Osobiście zabierałam się za nią, jak pies za jeża, ponieważ byłam strasznie przyzwyczajona do wokalu Chrisa Cornera, który na tym krążku robi jeszcze za gitarzystę i zajmuje się komponowaniem. Po kilku podejściach przełamałam lody i lubię ten album coraz bardziej. W sumie chodzi mi po głowie utworzenie osobnego tematu dla twórczości tego zespołu, a potem przejście do IAMX, ale może ruszę się prędzej, jak Ty zaczniesz ;)

To teraz przejdźmy to Saosin (Pilotów jeszcze nie ruszyłam), którego w ogóle nie znałam, a raczej prawie nie znałam. Wydaje mi się, że wpadłam kiedyś przypadkiem na Fireflies – głowy jednak nie dam. Poobcowałam trochę z In Search of Solid Ground i nie żałuję.

Absolutnie uwielbiam energię Keep My Secrets Dafe – z szaleństwem w wokalu, gitarowym gradem w refrenie i tym kapitalnym momentem, kiedy Cove wykrzykuje słowa, które zacytowałaś. Cały nastrój tego kawałka przywodzi mi na myśl Marsów z pierwszych dwóch płytek, choć z drugiej strony, to nie do końca to samo. I choć słyszałam bardzo mało wyczynów Chestera i spółki, to rzeczywiście wokalnie jest bardzo blisko. Kolejne piosenki zlewają się w moim odczuciu w całość – są energetyczne, ekspresyjne, głośnie, ale gównie dzięki smaczkom potrafię je rozróżnić. Dla przykładu, to właśnie ta niepokojąca gitara na przesterach, która przewija się przez cały kawałek Why Can’t You See? sprawia, że udziela mi się napięcie, pobrzmiewające w wokalu, podobnie jak masywny gitarowy riff, na którym jest zbudowane Changing podkreśla pozornie spokojny wokal zwrotek – swoją drogą, to ten moment, kiedy w piosenkę wkrada się więcej wyrachowania. On My Own punktuje przede wszystkim linią basów i dość wścibskim motywem gitarowym. Na tym etapie muszę stwierdzić, że panowie mają talent do budowania ekspresyjnych, porywających refrenów, które długo brzęczą w uchu – w tym konkretnym przypadku smaczku dodaje im bardzo sprawna perkusja z elementami przywodzącymi bardziej harcore’owe zacięcie. Alarming Soung Of A Still Small Voice po raz kolejny przywodzi mi na myśl Marsów. Polubiłam od razu dzięki refrenowi i kontrastowi między zwrotkami a refrenem. Kupiły mnie też odważniejsze zagrywki gitarowe i większa przewrotność. Całość dostała też więcej patosu niż reszta kawałków, poza tym posiada naprawdę porywający mostek, który wpływa na poziom utworu do samego końca.

Wiem że kilkakrotnie wspomniałam już Marsów, ale otwierający akord Say Goodbay strasznie kojarzy mi się z Beautiful Lie. To kolejny przykład na porywający refren. Cały utwór brzmi znajomo, ale na pewno nie słyszałam go wcześniej. Bardzo podoba mi się zwolnienie tempa przed refrenem i codą. Zakończenie naprawdę zaskakuje wyrachowaniem.

The Worst Of Me było momentem, w którym całość zaczęła mi się przejadać. Refren znowu świetny, choć psuje go chórek, a ratują bardziej hardecore’owe zagrania perkusji. Z odsieczą przychodzi lżejsze i ukazujące inne oblicze wokalu Cove’a It’s All Over Now – nie mogę się oprzeć nastrojowi tego kawałka – ot, bardzo porządnie zagrany lekki rockowy utworek. Bardziej popowo rysuje się What Were We Made For. Jak tu nie nucić refrenu? I jak tu panów nie lubić?

W Is This Real niczym bumerang powraca ta sama atmosfera, którą tchnęły początkowe kawałki – niestety mnie nie porywa. Doceniam mostek, naprawdę, pracuje na szaleństwo, którym przesycony jest refren, ale ten nie wnosi już niczego nowego.

Moją osobistą perełką jest Nothing Is What It Seems (Without You) – kompletnie nie spodziewałam się takiej zmiany w wokalu, robi się też spokojniej, a całość tchnie tym specyficznym pięknem typowym dla powerballad. Po raz kolejny przejmujący refren brzmi w pełnej krasie, natomiast wyciszenie w mostku dodaje całości klimatu, który mnie osobiście porywa. I pal licho, że tekst prawi o oczywistych oczywistościach, moje romantyczne i sentymentalne serduszko raduje się niczym dziecię na widok piaskownicy.

Zamykające cały album Fireflies to mój absolutny faworyt. Właśnie przez te typowo brytyjskie alternatywne gitary – klimaty mi bardzo bliskie. Nie potrafię także oprzeć się wrażeniu, że gdzieś słyszałam już coś podobnego – właśnie stąd przypuszczenie, że już kiedyś wpadłam na ten kawałek. Refren ma w sobie coś tak podniosłego i pięknego, że stoję bez słowa. To jeden z tych poetyckich obrazków, pod które można podłożyć cokolwiek się zechce i na tym polega czar ich rzekomej „głębi”. Jak już wiecie, bardziej romantyczne wątki zawsze szczególnie chwytały mnie za serce, więc fragment Wish I could love you/And I don't regret the rain/And now that I'm sinking/I will just say goodbye bombarduje mnie obrazami i tak – jestem w żywiole. Bardzo dobrze robi wyciszenie po trzeciej minucie – ta majestatyczna perkusja, zawoalowane gitary i stopniowe włączanie się kolejnych elementów, a później płynne przejście w główny wątek – taki typowy majstersztyk, których jeszcze się nie najadłam. Co do przedłużonego zakończenia – jasne, logiczne pod względem kompozycyjnym byłoby ucięcie tej piosenki na ok. szóstej minucie. Osobiście jednak uwielbiam takie rozbudowane utwory i nie odczuwam tych dodatkowych dwóch minut jako przegięcia. Zresztą, to noisowe zakończenie jest świetne.

Również nie odbieram tej płyty jako pesymistycznej – głównie za sprawą finiszu, który daje bardzo wiele światła, rozpraszającego ciemności (w końcu motyw świetlików!). Zgadzam się też w kwestii, że kawałki bardzo dobrze łączą się ze sobą, przez co całość jest płynna. Osobiście odczułam monotonię gdzieś w połowie, ale w tym momencie przychodzi rozładowanie atmosfery przez lżejsze utwory, więc trudno za to skreślać całość. Poza tym płytka zawiera wiele smaczków, które zmuszają do kilkakrotnego odsłuchania. No i chwytliwe melodie, które pozostają na dłużej. Obudziłam się dziś rano z refrenem Fireflies w głowie, wystarczy, żeby chcieć do twórczości tych panów wracać. Trochę zdołowała mnie wiadomość, że wokal przejmie znowu ktoś inny – zerknę na pewno.

Podsumowując – nie zakochałam się w tej płycie tak, jakbym chciała. To nie coś, czego potrzebuję w tym momencie, ale mam kilka faworytów, do których na pewno będę wracać. I kto wie, może z czasem cały krążek nabierze mocy. To jedna z najbardziej fascynujących aspektów jakiejkolwiek twórczości – zyskuje lub traci w zależności od nas samych. Ostatnio poważnie wątpię w coś takiego jak „obiektywność”.
Avatar użytkownika
Mela
Artysta Alchemik
 
Posty: 404
Dołączył(a): 5 gru 2012, o 18:09


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Tonyhaylichohay » 27 mar 2016, o 22:20

Cieszę się, że piszecie o swoich odczuciach, to jest super, można podyskutować :skik:
Bardzo fajnie Ewcia wyjaśniłaś przesłanie "Holding On To You", od razu przypomina mi się biedny Tyler na planie teledysku.
Ta płyta jest tak barwna, że ciężko ją opisać w pełni tak jakby się chciało, tak samo będę miała z " Blurryface", aż mam stracha zacząć XDDD
Mela nie znam płyty którą zadałaś mi do zrecenzowania, z tego co się zdążyłam zorientować jest dość wiekowa, ale muzyka lat dziewięćdziesiątych może mieć fajny klimat. Na razie zaczęłam ściągać owe dzieło. Muszę przyznać, że przy okazji zdołałaś sama zrecenzować płytę Saosin ;) jak już pisałam w swojej recenzji moim cichym faworytkiem jest "The Alarming Sound of a Still Small Voice", ale "Nothing Is What It Seems (Without You)", też jest bardzo ładne, podoba mi się refren.
Ogólnie uważam,że zespół Saosin jest jednym z lepszych zespołów swego gatunku.W Ameryce mamy przesyt takiej muzyki i podobnych kopii wokalnych. Nie wiem może to sentyment, no ale raczej nie, bo jednak trochę się tej muzyki słucha i akurat oni jeszcze do mnie trafiają, choć wiem, że ludzie mają swoje gusta :)

Dobra, może jak się zmobilizuję to wykluję dziś " Blurryface", w końcu długi tydzień przede mną i mogę nie mieć siły. :mrgreen:
Avatar użytkownika
Tonyhaylichohay
 
Posty: 86
Dołączył(a): 15 lis 2012, o 16:55


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Bloo » 28 mar 2016, o 01:40

Och, Tony, Tony - wreszcie się zmobilizowałam <zachęca gestem do gromkich oklasków, wystrzelenia konfetti i sztucznych ogni>
Będzie o Saosin, jak obiecałam. Co prawda wtorek to to nie jest, no ale... :gwizd:

Miałam dużo radości zadając ci zrecenzowanie drugiego albumu Saosinów. Ostatnio znów do nich wróciłam i to niesamowite, jak ten zespół potrafi wsysnąć na jakiś czas, a do "In Search Of Solid Ground" czuję wyjątkową miętę.
Nasza przygoda z zespołem zaczęła się, jak zresztą wspomniałaś, od cudnego "You're Not Alone", utworu z pierwszej płyty. Było coś w tej piosence, że nie pozwoliła zapomnieć o jej twórcach - wryła się w pamięć i bardzo dobrze, bo kiedy tylko nadarzyła się okazja, zapoznałyśmy się lepiej z ich twórczością. Z czego po dziś dzień się cieszę :freak:


Prawda jest tak, że darzę Saosin wielkim sentymentem. Nie jest to zespół, którego słucham non stop. Nigdy nie miałam na nich prawdziwej fazy, nie kochałam się wokaliście, nie dostawałam spazmów totalnego zachwytu słuchając ich utworów (choć to nie oznacza, że mnie nie zachwycają momentami). Jest jednak w ich muzyce coś takiego, co sprawia, że co jakiś czas chce mi się do nich wracać. Ciężko to wytłumaczyć, prawdę mówiąc, ale kiedy już ich sobie odpalę, to goszczą na mojej playliście przez kilka tygodni, żeby później zniknąć na długie miesiące. No właśnie, ale po tych kilku miesiącach, kiedy znów zdarzy mi się włączyć "In Search Of Solid Ground", album brzmi świeżo i daje takiego samego kopa energetycznego, jak za pierwszym razem. To prawdziwa zaleta tej płyty - a przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie.

No cóż, nie będę oryginalna, bo muszę napisać, że "The Alarming Sound Of A Still Small Voice" to jeden z moich ukochanych utworów. Zdobył moje serce klimatem, już od samego początku melodia wwierca się w czaszkę - jest kojąca i trochę niepokojąca jednocześnie. Zmusza do zamknięcia oczu i wsiąknięcia w tekst. Osobiście naprawdę lubię dać się porwać tym gitarom - zwłaszcza, kiedy przy zwrotkach w tle zdaje się pobrzmiewać gitara akustyczna. Ale to słowa refrenu są najbardziej emocjonalne pod względem przekazu. Brzmi w nich jakaś taka desperacja:
"Am I right where I need to be
Or is this another distraction
Is this how I'm supposed to feel
I've been trying to let go
Is there a change you need to see
Or is this another disaster
Tell me how I'm supposed to feel
I've been trying to let go

I ta desperacja wokalu połączana z muzyką daje potężny ładunek emocji. Ale oczywiście nie da się przejść obojętnie nad punktem kulminacyjnym ""The Alarming Sound...", który paradoksalnie należy do najspokojniejszej części utworu i tak, jak śpiewa Cove: "And the sun is coming/And the sun is coming out/I can't hide here anymore, no/The sun is coming out" - tak naprawdę czuję jego promienie i widzę łunę. Udało im się zbudować coś niesamowitego w tym utworze.

Nie mogę nie wspomnieć o "Deep down", energicznym, cudownie płynącym, przesiąkniętym elektrycznym czarem ;D
To jeden z bardziej czadowych kawałków na płycie, z wpadającym w ucho refrenem. Uwielbiam też tekst, jest świetny - i jak już, Tony, wspomniałaś, chyba najbardziej bezpośrednio nawiązuje do tematu przewodniego, czyli tonięcia. "Save yourself, if nothing else/You should save yourself, if nothing else..." - kocham ten fragment. I zgadzam się, że gitara akustyczna w tym miejscu dodała temu kawałkowi elegancji, a przede wszystkim zdaje się podkreślać wagę przytoczonych przeze mnie słów :)
A skoro jesteśmy już przy cytowaniu, to jest jeszcze ten fragment: "Do you ever get that feeling/You’re the only one who ever pays a cost/Well I’m just as lost" - który do mnie bardzo trafia, wiecie, tak że zawsze go wyraźnie słyszę. Nie wiem, jak to dobrze napisać, ale to chyba kwestia właśnie tego, że coś trafia prosto w serducho. Właściwie powinnam owe fragmenty zamienić ze sobą miejscami, ale niech już tak będzie, jako że chaos to moje naturalne środowisko wewnątrzczaszkowe.
Podobną dawkę emocji niesie ze sobą "Changing", którą wielbię ze względu na linię melodyczną i (pam, pam, pam, pam!) tekst, który, jak słusznie zauważyłaś, nawiązuje bezpośrednio do "Deep down":
"One last breath to say goodbye
I tell myself another lie
Stripped of all I hold so dear
The moment's lost and I am sinking down lower
I drown myself in the water
And I am watching my life pass before my eyes

It comes as no surprise"

Fragment, który pogrubiłam, szczególnie mi się podoba.


W "On my own", szczególnie wybijają się momenty przeprosin:"I'm sorry, I'm sorry that I let you drown" <3 Uwielbiam. Kolejne nawiązanie do tonięcia, wody i w ogóle, sprytnie schowane, a jednocześnie bardzo wyraźnie słyszalne. Cove odwalił kawał dobrej roboty, jeśli chodzi o warstwę tekstową. Tony, powinnaś napisać więcej o jego procesie twórczym, z tego co mi opowiadałaś, rysuje się ciekawy obraz. Bardzo podoba mi się jego podejście do tworzenia i tego, co chciał zrobić i dlaczego.
"Say goodbye" przejmuje przesłaniem i może faktycznie jest trochę gładkie, ale jednocześnie znów umiejętnie stonowane i podporządkowane klimatem pod sam tekst. Podobnie rzecz ma się z "It's All Over Now", bardzo gładkiej i prostej w budowie. Jednak znów dotyka mnie tekst, coś trochę w stylu: "śpieszmy się kochać ludzi" ;) Jestem wyczulona na tego typu opowieści i ma to dużo wspólnego z dziadkiem Rysiem.


"Is This Real" to taka trochę jazda bez trzymanki, w której najbardziej uwielbiam ten fragment:
"I don't want to buy into your lies
Stare up at the sky and say "I surrender myself for this,
I'll take the blame
I surrender myself for this, I'll take the blame
For peace or war, for rich or poor
For loss, for gain, for everything that I loved
I see, I feel, I've become one with words not real to me
So I'll stare in silence
Forward, backwards
Just to realize we all fall down"

Gdyby nie on, pewnie piosenka tak bardzo by do mnie nie przemawiała, ale że owe słowa tu są, to trudno mi je ignorować ^^. "Nothing Is What It Seems (Without You)" czaruje refrenem, a jeśli chodzi o ten moment: "You’re stuck in the dream with next to nothing/I’m all alone and nothings what it seems/Without you next to me" to ja wysiadam i możecie płynąć beze mnie <3 Alleluja, i poproszę jeszcze trochę tych ciasteczek...


No i wreszcie zamknięcie albumu, zjawiskowe "Fireflies (Light Messengers)". To chyba najbardziej magiczna piosenka w dorobku Saosin. Ten fortepian w tle... <3
"Stay bright little fireflies/Make light before my eyes" - proste słowa, ale chyba jedne z najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek słyszałam w tekstach piosenek (poza tym, nie wiem dlaczego, ale kojarzy mi się trzecim sezonem Teen Wolfa, ale ciiiiiiiś XD) To idealne zamknięcie, fajnie rokujące na przyszłość. Zastanawiam się, co by było, gdyby Saosin nie zmieniło wokalisty i poszło trochę bardziej w tym kierunku co "Fireflies". Utwór zdecydowanie się wyróżnia, a jednocześnie jest na wskroś saosinowy. Trochę więcej odwagi i eksperymentowania, a kolejna płyta mogłaby być naprawdę genialna.


"In Search Of Solid Ground" to tak naprawdę kawał dobrej muzyki. Dominujące tematy tonięcia i potrzeby zmian sprawiają, że naprawdę lubię wracać do tego albumu. Szukanie stabilnego gruntu to zawsze coś na czasie, więc z większością tekstów w jakiś sposób łatwo się utożsamić. To prawdziwa zaleta, moim zdaniem. No i tak to już jest, że będę do tego albumu wracała, bo znalazł miejsce w moim serduchu i nic tego nie zmieni.
Hell yeah! :hyhy:


Świetna robota, Tony. Teraz czeka mnie wreszcie spotkanie trzeciego stopnia z Twenty One Pilots! <zaciera łapki>
A na deser kolejne wyzwanie: "Light Up The Dark" Gabrielle Aplin. Jako że potrzebuję bodźca, żeby sama z siebie włączyć płytę - bo piosenki są super, tylko nie wiem, dlaczego nie mogę wrzucić ich do programu i na spokojnie posłuchać, so :help:
“Hate to break it to you but that ship has sailed, wrecked, and sank to the bottom”
by Jaskier



Ilse ~Lyra ~Alice ~ Aika ~ Thomas ~ Aira ~
Avatar użytkownika
Bloo
Kropek
 
Posty: 7899
Dołączył(a): 24 paź 2012, o 00:36


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Mela » 28 mar 2016, o 19:58

Bloo napisał(a):Jako że potrzebuję bodźca, żeby sama z siebie włączyć płytę - bo piosenki są super, tylko nie wiem, dlaczego nie mogę wrzucić ich do programu i na spokojnie posłuchać, so :help:

Mam z nią tak samo, więc też wypatruję recenzji ;)

Bloo napisał(a):"Stay bright little fireflies/Make light before my eyes" - proste słowa, ale chyba jedne z najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek słyszałam w tekstach piosenek.

Podpisuję się pod tym wszystkimi łapkami.

Tonyhaylichohay napisał(a):Muszę przyznać, że przy okazji zdołałaś sama zrecenzować płytę Saosin

Tak jakoś wyszło XD Twoją recenzję nawet wydrukowałam i tak z notatek do notatek wyszło, co wyszło XD

Tonyhaylichohay napisał(a):Mela nie znam płyty którą zadałaś mi do zrecenzowania, z tego co się zdążyłam zorientować jest dość wiekowa, ale muzyka lat dziewięćdziesiątych może mieć fajny klimat. Na razie zaczęłam ściągać owe dzieło.

Oj, klimat to ona ma. Ale gdyby Ci nie podeszła i miałabyś się z nią męczyć - to nie zmuszam :)

Weny i czekam na nowości :mrgreen:
Avatar użytkownika
Mela
Artysta Alchemik
 
Posty: 404
Dołączył(a): 5 gru 2012, o 18:09


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Tonyhaylichohay » 4 kwi 2016, o 17:53

Tadam!! Recenzję czas zacząć "Blurryface", płytka która zapoczątkowała ogromną sympatię do tego duetu. Ewcia ja też nigdy nie zapomnę jak zamiast sprzątać, siedziałyśmy w ogrodzie z Lunką i tak beztrosko rzucałyśmy jej frisbee, a w tle pogrywała nam właśnie ta płyta. Chciało się wtedy zatrzymać czas i trwać w tym klimacie.
Dobra, może przybliżę wam skąd się w ogóle wziął pomysł na posłuchanie tej płyty, a więc zachęciła mnie do tego pewna recenzja na którą natknęłam się przypadkowo o bardzo późnej godzinie w łóżku. Autor recenzji podał tam linka do utworu Goner i co tu dużo mówić, piosenka zrobiła na mnie wrażenie emocjonalne...także tego, wszystko spłynęło i zaczęło się słuchanie i zagłębianie w teksty i ich wcześniejszą twórczość. To było jak kubeł zimnej wody, pomyślałam wtedy. Kurcze ten chłopak ma tak wiele wspólnego z nami ( chodzi tutaj o naszą rodzinną momentami nadwrażliwość, wiecie o co chodzi :crazy: ). Spodobały mi się jego szczere wylewne przemyślenia względem siebie i różnych sytuacji, to trafiło i sprawiło, że bardzo utożsamiam się z ich twórczością. Tyle na wstępie, zapraszam na krótką podróż z panem Blurryface.


Blurryface

Jest to płyta z konceptem, tytułowy Blurryface jest jakby drugą osobowością wokalisty i w tekstach jest dużo nawiązań do tej postaci oraz jej charakteru.
HeavyDirtySoul świetnie zaczyna dzieło, klimatem zbliżony jest do starych ulicznych dźwięków z tanecznym rytmem. Mamy tutaj delikatne nawiązanie do tego co wcześniej tworzył zespół, ale utwór brzmi bardzo świeżo. Wokal Tylera wypada tu świetnie, uwielbiam refren tej piosenki, od razu chcesz wstać tańczyć i śpiewać razem z nim. Oczywiście słowa piosenki miażdżą system i są bardzo mądre, w dzisiejszym świecie coraz mniej jest skupianej uwagi na jakichkolwiek wartościach, wszystko jest spłycane i wręcz plastikowe. Na tej płycie jest mnóstwo odniesień do tego syfu,bo to bardzo wyraźnie drażni Tylera. ( Mnie osobiście też :nieufny: )


Stressed Out,piosenka która trafiła do mas, a dlaczego? Ponownie mamy tutaj klimaty ulicy, prostej, bardzo przyziemnej, z nutką pianinka w tle, którą każdy zwykły szary człowiek zna i bardzo dobrze pamięta. Jest też dużo rapowania, które idealnie pasuje do tej piosenki. No, a za co ludzie pokochali ten utwór? Za słowa, każdy z nas tęskni za beztroskim życiem, za dzieciństwem i spokojem ducha.
Ride i The Judge, mają charakter reggae co u chłopaków nie jest nowością, z resztą na tej płycie jest mnóstwo rytmów w tym klimacie. W ogóle płyta zawiera więcej smaczków instrumentalnych niż jej poprzedniczka, co świadczy o tym, że nie boją się eksperymentować. Mamy w tych piosenka zawarte myśli filozoficzne Tylera, wiele pytań nie mających odpowiedzi. Lubię te jego rozmyślania.
Fairly Local ma mroczny klimat, który bardzo polubiłam, a dochodzące na sam koniec utworu syntezatory brzmiące jak skrzypce, dodają magii. Ach aż ma się ciarki no i tutaj mamy wyraźny kontrast dwóch postaci, dwie osobowości, dwie opinie, ubóstwiam ten tekst i teledysk.

Yo, this song will never be on the radio
Even if my clique were to pick and the people were to vote
It’s the few, the proud, and the emotional
Yo, you, bulletproof in black like a funeral
The world around us is burning but we’re so cold
It’s the few, the proud, and the emotional


A ostatni wers to już w ogóle rozwala na łopatki.
W podobnym klimacie mamy jeszcze utwory Doubt oraz Message Man, w którym ponownie mamy ukazane dwa oblicza.
Kolejną perełką jest dla mnie osobiście Polarize, kocham tą piosenkę, tak wiem, konstruktywnej krytyki brak, no ale jak tu krytykować jak się podoba :roll:
Zaczyna się dzwiękami w charakterze reegae, potem przechodzi w rytm hip hopowy trochę w stylu starego Sean Paul'a, tylko z o wiele mądrzejszym przesłaniem i bitem w tle, refren brzmi bardzo smutno, sam sposób śpiewania Taylera jest nasycony jakimś takim smutkiem, natomiast końcówka piosenki jest już typowo alternatywna i nawet kojarzy się z takimi utworami jak "Holding On To You" z pierwszej płyty duetu, co bardzo pasuje do tej piosenki. W tekście Tyler jest wylewny i kieruje słowa do Boga, przynajmniej ja to tak odbieram:

I wanted to be a better brother, better son,
Wanted to be a better adversary to the evil I have done,
I have none to show to the one I love,
But deny, deny, denial.

Help me polarize, help me polarize,
Help me down,
Those stairs is where I'll be hiding all my problems,
Help me polarize, help me polarize,
Help me out,
My friends and I, we've got a lot of problems.


Ta piosenka bardzo na mnie działa, a jak dochodzi do momentu:

Domingo en fuego, I think I lost my halo,
I don't know where you are,
You'll have to come and find me, find me.


mam ciarki, jest w tym tyle emocji i tak do samego końca piosenki...
Ach nawet nie wiecie jak trudno idzie mi pisanie tej recenzji !!! :roll: Nie potrafię wyrazić w stu procentach tego czego bym chciała.
Ale tak wracam do recenzowania, kolejny kawałek który bardzo trafia do mojego serducha jest Lane Boy, gdzie padają święte słowa, uwaga cytut:


They think this thing is a highway, if it was our way,
We’d have a tempo change every other time change,
‘Cause our mind’s changed on what we think is good,
I wasn't raised in the hood,
But I know a thing or two about pain and darkness,
If it wasn't for this music I don’t know how I would have fought this,
Regardless, all these songs I’m hearing are so heartless,
Don’t trust a perfect person and don’t trust a song that’s flawless,
Honest, there’s a few songs on this record that feel common,
I’m in constant confrontation with what I want and what is poppin’,
In the industry it seems to me that singles on the radio are currency,
My creativity’s only free when I’m playing shows.


Klimat tej piosenki trochę przybliżony jest do HeavyDirtySoul, odnosi się trochę do podobnego tematu.Bardzo fajnie się rozwija, mamy tutaj bardzo wyeksponowaną perkusję no i ta wspaniała solowa wstawka, gdzie Josh pokazuje swoje umiejętności, brzmi to świetnie. Nie obeszło się bez klimatycznych syntezatorów, no i ten moment napięcia wyzwala tyle emocji,a basik który wyraźnie słychać, bardzo dobrze prowadzi cały utwór.
Oczywiście nie obeszło się na płycie akcentu z wyrazistym ukelele, We Don't Believe What's On TV jest bardzo energiczne z elementem trąbek w tle i z przesympatycznym refrenem, brzmiącym niczym Taniec Hula, widać mają chłopaki dobre inspirację :D
No i może przejdę do opisania ostatniej piosenki z płyty czyli Goner, zaczyna się spokojnym pianinem z przejmującym wokalem. Następnie rodzi się napięcie,które przechodzi ponownie w spokojną zwrotkę. Przy okazji drugiego refreny mamy już wyraźną perkusję wzmacniającą dramaturgię, po nim kolejno mamy znów delikatne pianino co jest wstępem do emocjonalnego zakończenia z rockowym zacięciem. Świetna kompozycja,oby więcej takich w przyszłości.
Cóż, raczej się nie popisałam tą recenzją jak już wcześniej wypominałam, nie potrafię jej ładnie zobrazować, może, któraś z was mi pomoże, :cry:
Jest to bardzo dobre dzieło, z wartościową warstwą liryczną i z ogromną dawką emocji, co było zaletą również wcześniejszej płyty. Uogólniając, duet poszedł krok do przodu, udoskonalił brzmienie elektroniki w swoich utworach, Tayler popisał się tutaj jako dobry wokalista nie tylko raper, dodali trochę nowych instrumentów,które dopieściły niektóre piosenki, co dobrze świadczy o ich przyszłości twórczej. Album jest długi,ma czternaście utworów, a mimo to mogę go słuchać na okrągło,bo niema na nim ani jednego moment znużenia, co również jest jego zaletą.
Dobra mam nadzieję,że odnajdziecie się jakoś w tym chaosie. oo.O
Avatar użytkownika
Tonyhaylichohay
 
Posty: 86
Dołączył(a): 15 lis 2012, o 16:55


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Bloo » 5 kwi 2016, o 23:08

Dobra, czas zakasać rękawy i nogawki, i wziąć się za pisanie. Będzie o Vessel, a jakże! Tak mi dopomóż Bóg i kudłaty Szogas.

Tak naprawdę to moje pierwsze prawdziwe spotkanie z Twenty One Pilots, bo mimo że zdarzało mi się już słyszeć te piosenki przy różnych okazjach, to jednak nigdy nie włączyłam ich samodzielnie, z zamiarem wsłuchania się. A teraz miałam okazję to zmienić i prawdę mówiąc, nie sądziłam, że aż tak mnie wsyśnie :freak:

"Vessel" to interesująca płyta. Mieszanka rapu z elektroniką, z przyzwoitym rockowym zacięciem. Do tego mamy charyzmatyczny wokal, który bardzo ładnie współgra z całością - jest emocjonalny, czasami łagodny, a czasami uroczo zdarty. Jest w tym jakiś czar, młodzieńcza energia (choć jak się okazało, panowie są około-naszo-rocznikowi^^), chęć podzielenia się ze słuchaczami czymś więcej, niż tylko dobrą, chwytliwą melodią.

Płytę otwiera "Ode To Sleep", piosenka, która przez kilka pierwszych odsłuchań przeszła mi bez echa. Ale za którymś razem wreszcie do mnie dotarła i sama się sobie dziwię, jak mogłam ją zignorować. Po pierwsze, jest chyba najbardziej rozbudowanym utworem na płycie, a co za tym najbardziej zróżnicowanym. Po drugie, świetnie miesza się tutaj plumkanie pianinka (bardzo w tle i subtelne, ale przez to przesmaczne) z muzyczką przywodzącą na myśl gry w stylu Super Mario Bros i to jest po prostu super. Po trzecie wokalista momentami przypomina mi głosem i ekspresją Eminema (i to tylko w tej jednej piosence), dajmy na to ten fragment: "I'm pleading please, oh please on my knees repeatedly asking,/Why it's got to be like this. Is this living free?... itd."
No i po czwarte, ale nie mniej ważne: tekst. "I'll tell the moon, take this weapon forged in darkness,/Some see a pen, I see a harpoon" - jak tu nie rozpłynąć się nad taką perełką? Ja wiem, że jestem dziwna, ale kupili mnie. No niech im będzie na szczęście i zdrowie ^^
Naprawdę lubię ten przeskok z nieco mroczniejszej, mocniejszej i rapowanej zwrotki do niemal sielankowego, żywszego refrenu.

"Holding On To You" miażdży przekazem - jak już zresztą napomknęła Madzia i zacytowała Ewa. A ten szczególny fragment przytoczony przez Szczerbatka robi ogromne wrażenie: "Tie a noose around your mind/Loose enough to breathe fine and tie it/To a tree. Tell it, You belong to me./This ain't a noose, this is a leash./And I have news for you: you must obey me." - wracają do mnie wszystkie wspomnienia odnośnie tego, dlaczego muzyka nieraz ratowała mi tyłek. No i muszę o tym wspomnieć, bo mamy w tym utworze śliczny, delikatny motyw fortepianowy, który skojarzył mi się z "Finding Neverland" Kaczmarskiego <3 Świetne połączenie.

Jestem absolutnie zakochana w prostym, wygranym na ukelele "House Of Gold". Ten kawałek bardzo wyróżnia się na tle całej płyty, a jak już Tony napisała, że dedykowany jest rodzicielkom Josha i Tylera, dodało mu jeszcze dodatkowego uroku. Nieskomplikowany, ale za to chwytający za serce tekst, a zwłaszcza: "I will make you queen of everything you see,/I'll put you on the map,/I'll cure you of disease" <3 Ale trzeba posłuchać całości, żeby się zauroczyć, a o to naprawdę nietrudno. To była pierwsza piosenka, która przykuła w pełni moją uwagę i sprawiła, że mnie wsysło ;D

Po tym jasnym promyku, jakim jest "Hosue of Gold", wracamy znów na głębiny oceanu niepokoju i szczerych przemyśleń Tylera. Muszę przyznać, że "Car radio" to chyba najbardziej elektryzujący tekst, który sprawia, że dostaję ciarek.
Wybaczcie, będzie dłuższy cytat:

"There are things we can do
But from the things that work there are only two
And from the two that we choose to do
Peace will win
And fear will lose
There's faith and there's sleep
We need to pick one please because
Faith is to be awake
And to be awake is for us to think
And for us to think is to be alive

And I will try with every rhyme
To come across like I am dying
To let you know you need to try to think"


Czuję się oficjalnie przejechana czołgiem... And now I just sit in silence...
Do tego utwór jest świetnie skomponowany, inteligentnie wstawiona elektronika ani na chwilę nie burzy klimatu zbudowanego na początku przez fortepian. Ponad wszystkim czuć też rockowy pazur.

"Semi-Automatic" jest lekkie i całkiem zabawne. Człowiek nawet się nie spostrzega, jak zaczyna przez cały dzień nucić refren. Ale moim absolutnym numerem jeden w tej piosence, są słowa: "I'm semi-automatic, my prayer's schizophrenic,/But I'll live on, yeah I'll live on, yeah I'll live on". I to urocze popierdywanie syntezatorków, któremu elegancji dodaje pobrzdąkujący gdzieniegdzie fortepian <3
"Screen" znów ładna warstwa tekstowa, ale piosenka, jakoś bledsza na tle innych (choć nie znaczy, że jakaś specjalnie gorsza).

"The Run And Go" - jeśli chodzi o przebojowość, to chyba nie ma sobie równych na tej płycie. Niesamowicie wpada w ucho, jest energicznie i z przytupem. A beztroskie gwizdanie i uderzenia w klawisze fortepianu łączą się ze sobą w fantastyczny, melodyjny kosmos <3 No i tekst jest niemożliwy. Tyler jest niesamowity, trzeba mu to przyznać. Czy mogę nazwać tę piosenkę, piosenką o miłości? Chyba tak, choć nie jest to standardowe wyznanie uczucia - jest nieco bardziej skomplikowanie, ale kiedy słyszy się te słowa: "Don't wanna call you in the nighttime/Don't wanna give you all my pieces/Don't wanna hand you all my trouble/Don't wanna give you all my demons/You'll have to watch me struggle/From several rooms away/But tonight I'll need you to stay", czy można wątpić w uczucie tu zawarte? <odchodzi, pogwizdując cicho w rytm "The run and go">

W Fake You Out uwielbiam, co Tyler robi z wokalem, wiecie jest trochę wyżej niż zazwyczaj i to jest urocze. Zdecydowanie słowo "petrified" brzmi dobrze w jego ustach ^^. Podoba mi się ten głaz, to naprawdę ładny głaz. Momentami głos mu tak fajnie drży. "Before you walk away, there's one more thing I want to say/Our brains are sick but that's okay" - to daje nadzieję na lepsze jutro, poważnie ;D

Guns For Hands znów przejmuje tekstem. Nieznacznie kojarzy mi się z "Teenagers" My Chemical Romance - jeśli chodzi o przesłanie, ale to dość odległe skojarzenia. Wpadający w pamięć bit i rockowa energia, sprawiają, że piosenka płynie sobie przez mózg bardzo relaksującymi falami.

Lubię też niepozornie rozpoczynające się "Trees" z coraz mocniej rozbudowywaną energią i eksplodującą końcówką - wiem, że może to dziwnie brzmi, ale ta piosenka jest jak kiełkujące drzewko, na samym końcu rozkłada swoją zieloną koronę, wiecie, jak parasol (matko bosko, ale ja mam dziś zryte porównania XD).

Płytę kończy subtelne, fortepianowe "Truce". Proste, kojące, trochę w stylu kołysanki. Ładne, bardzo ładne.

"Vessel" przeszło moje oczekiwania. Już rozumiem entuzjazm Tony'ego i Szczerbatka, i jestem pewna, że ta płytka zostanie ze mną na dłużej. Teraz trzeba zapoznać się z drugim albumem, a dalej - kto wie? Może jakiś koncercik, jak fortuna będzie sprzyjać...
Twenty One Pilots z pewnością warto obserwować, dają wiarę w możliwość pisania tekstów nie o dupie Maryni, sprytnie bawią się elektroniką i rapem, a to wszystko zawsze elegancko podkreślą fortepianem. Mamy do czynienia z artystami, którzy wiedzą co robią i patrząc przez pryzmat tekstów, chyba też wiedzą, dokąd chcą dotrzeć.

Tonyhaylichohay napisał(a):Niech nie odstrasza was elektronika,teksty jeśli do was trafią, sprawią, że będziecie chcieli je przeżywać na nowo.


Podbijam i zgadzam się w stu procentach. Piloci nie trafili do mnie od razu za pierwszym podejściem, ale zdecydowanie czas działa na korzyść tej płyty. Im więcej razy przeleci przez program, tym mocniej zaczynamy się na niej skupiać, a stamtąd już tylko krok do delektowania się naprawdę porządnym kawałkiem muzycznej roboty.
“Hate to break it to you but that ship has sailed, wrecked, and sank to the bottom”
by Jaskier



Ilse ~Lyra ~Alice ~ Aika ~ Thomas ~ Aira ~
Avatar użytkownika
Bloo
Kropek
 
Posty: 7899
Dołączył(a): 24 paź 2012, o 00:36


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Kannagi » 10 kwi 2016, o 23:31

Tak mi dopomóż Bóg i kudłaty Szogas.

KFIK XD

A ja poproszę Tenshi no Revolver od Bakucziku //panda Znaczy się od Buck-Tick :zerk: :mrgreen:
Kust er mich? wol tûsentstunt,
tandaradei,
seht wie rôt mir ist der munt!


Filmy & Książki & Manga i anime & Facebook

Wszystko zostało już powiedziane, ponieważ jednak nikt nie słucha, trzeba wciąż zaczynać od nowa.

Cain || Flavius ||Syriusz || Will || Eilian || Lythia || Nalinne || Ysbail || Shizuka || Erion
Avatar użytkownika
Kannagi
Władczyni Tej Kuwety
 
Posty: 10337
Dołączył(a): 24 paź 2012, o 00:21


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Bloo » 11 kwi 2016, o 03:27

Jeeeeee! Bakucziku! <3
Tony, zapraszam do nas po płytkę <dostała dzikiej głupawki> Nie mogę się doczekać, ale mnoży ci się tego, cholero jedna ;D
“Hate to break it to you but that ship has sailed, wrecked, and sank to the bottom”
by Jaskier



Ilse ~Lyra ~Alice ~ Aika ~ Thomas ~ Aira ~
Avatar użytkownika
Bloo
Kropek
 
Posty: 7899
Dołączył(a): 24 paź 2012, o 00:36


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Tonyhaylichohay » 18 kwi 2016, o 17:39

Dzięki za kolejne zadania dziewczyny <3 zdaję sobie sprawę z tego, że idzie mi to dość opornie, dlatego postaram się trochę nadrobić zaległych już recenzji.
Dziś napiszę w końcu o Sneaker Pimps i Becoming X z którą musiałam się bliżej zapoznać bo nie znałam wcześniej zespołu, ani granej przez nich muzyki. Jest to formacja powstała jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, a ta płyta jest ich pierwszym dzieckiem.
Przyznam się, że w internecie natknęłam się na nazwę trip hop, o której wcześniej nie słyszałam, ale teraz już wiem jak nazwać taki rytm ni to hip hopowy ni to elektroniczny z domieszką jazzu. Taki rodzaj grania mam wrażenia był wtedy dość popularny wśród środowiska alternatywnego bo czy właśnie nie tak brzmiała alternatywa lat dziewięćdziesiątych? :D
Ok przejdźmy może do konkretów czyli do wrażeń jakie towarzyszyły mi przy odsłuchaniu tej płyty.

Becoming X

Już od pierwszych dźwięków nasunęło mi się stare Placebo, które również bawi się takim rodzajem muzyki, tylko z jeszcze większym zacięciem rockowym i dawką emocji. Piosenka Low Place Like Home jak reszta albumu jest utrzymana w spokojnym rytmie, wręcz luzackim, jakby muzycy nieźle sobie popalili i stąpają po niepewnym gruncie. Mamy tu sporo elektrycznych gitar, które wyraźnie się wybijają w refrenie z tym zabawnym dźwiękiem w tle.
Jeśli chodzi o wokal powiem tak, Keli Ali nie urzekła mnie swoją ekspresją ani barwą. Brakuje mi tu wyrazistości i emocji, momentami brzmi jak stara Madonna, dla przykładu w utworze Tesko Suicide, które konstrukcją i charakterem jest zbliżone do otwierającego płytę Low Place Like Home. Plusem jej głosu jest zabawa wokalem, chwilami potrafi zaśpiewać i zabrzmieć jak mała dziewczynka, co nanosi jakiś charakter.
Dobrze wypada gitara w Six Underground, piosenki wręcz nasyconej latami dziewięćdziesiątymi, dodaje fajnego klimatu i ta harfa na początku piosenki też jest niczemu sobie. Tytułowe Becoming X ma ładny motyw z pianinem pogrywającym syntezatorom brzmiącym momentami jak rasowe skrzypce. Jest to jedna z przyjemniejszych jak dla mnie kompozycji na płycie.
Jeśli chodzi o utwór Spin Spin Sugar, brzmi z początku bardzo Pleacebowo, równie dobrze mógłby zaśpiewać go Molko, ale tylko do pewnej części bo potem robi się nie najładniej. Moment w którym wokalistka zaczyna płakać, a ten mały lament zamienia się w dźwięki wyciągnięte wprost z horroru klątwa mam ochotę wyłączyć głos.
Ładnie wypada muzycznie Post Modern Sleaze. Gitara akustyczna połączona z basem, okraszona oczywiście specyficznymi dźwiękami dominującymi na albumie. Jest to jeden z lepszych utworów, zapadł mi w pamięci po pierwszym przesłuchaniu,a ten arabski flecik idealnie wpasował się w moment.
Waterbaby brzmi trochę filmowo za sprawą tych specyficznych dźwięków,których kiedyś często używano do komponowania muzyki filmowej. Podoba mi się końcówka piosenki,to pianinko brzmi kojącą na tle mrocznych melodii i jest to jeden z moich ulubionych utworów.Podobnie sprawa ma się z How Do,które kończy płytę i jest utworem innym niż wszystkie piosenki na krążku, choć dynamika nie ulega zmianie chodzi tu bardziej o jakość instrumentów i ich inne brzmienie,delikatna poruszająca gitara, dość mało wokalu no i lekkość której niema przy okazji wcześniejszych utworów. W mojej opinii najlepszy smaczek z całej płyty ,która jest dość monotonna nadająca się do spania. Tekstowo tyłka mi nie urywa, nie wyczuwam tutaj silnych emocji ,bo nawet ich nie słychać przy śpiewaniu, więc jak ma brzmieć przy tym treść słów? Są pisane dla młodych niekoniecznie ogarniętych w swoim życiu ludzi. Nie są o dupie maryie ale brakuje mi czegoś...
Dobrze zostawmy już to. Becoming X mną nie wstrząsnęło, ma parę fajnych nut, ale chyba przy dłuższym zetknięciu się z tym dziełem mój nastrój przeszedłby w okolice stanu depresyjnego. Choć po drugim przesłuchaniu i kolejnym słuchało się tego lżej, na pewno nie jest to coś co na tą chwilę pomogłoby mi się do końca zrelaksować. Zdecydowanie polubiłam ich pianinko które zabłysło kilka razy i emocjonalne gitary w How Do Ta piosenka daje radę i utwierdza mnie w przekonaniu, że ich muzyka, w zasadzie te małe smaczki pod postacią wspominanych gitar, pianina czy też nawet drobnej harfy, bardziej przykuwają moją uwagę niż cała reszta. :zerk: :zerk:
Mela nie wiem jak ty czujesz tą płytkę? Może się już z nią dotarłaś i masz coś do powiedzenia w tym temacie?
Czekam na wasze wrażenia odnośnie tej płyty no i pozostałych oczywiście.
Kolejny mój przystanek to Gabrielle Aplin, no a potem Buck-Tick,postaram się je wykluć w tym tygodniu. :roll:
Avatar użytkownika
Tonyhaylichohay
 
Posty: 86
Dołączył(a): 15 lis 2012, o 16:55


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Mela » 20 kwi 2016, o 14:21

Tony, dzięki za interesującą recenzję. Jesteś dzielna :przytul: Więcej powiem w okolicach weekendu, będę miała motywacje, żeby spiąć się z pisaniem referatu. No i muszę jeszcze raz przesłuchać płytkę, bo ostatnio dobiłam w zupełnie inne rejony muzyczne i mi się trochu zapomniało XD
Avatar użytkownika
Mela
Artysta Alchemik
 
Posty: 404
Dołączył(a): 5 gru 2012, o 18:09


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Mela » 23 kwi 2016, o 01:34

Tonyhaylichohay napisał(a): Mela nie wiem jak ty czujesz tą płytkę? Może się już z nią dotarłaś i masz coś do powiedzenia w tym temacie?

Chyba mam. I jestem zdziwiona, że po przerwie od tej płytki, od całego zespołu i jeszcze od IAMX, Becomig X smakuje mi tak dobrze. Na początku strasznie przeszkadzał mi wokal. Raz dlatego, że nie przepadam za wokalem damskim (dobra, wiem, jestem okropna, ale cóż poradzę… Staram się, serio.). Dwa – wokal Kelli jest właśnie taki, jakiego nie lubię – cholernie słodki, przez co z początku wrażenie „słodkiej idiotki” sprawiało, że słuchałam tej płytki tylko dzięki sile woli. No i trzy – sięgnęłam do tego albumu na końcu, przerabiając najpierw IAMX, potem dwa kolejne albumy Sneaker Pimps, na których już śpiewał Chris. Ta odwrotna kolejność sprawiła, że poczułam się trochę tak, jakby mi podmienili wokalistę, a tymczasem czuli się w ten sposób fani Kelli…

Tak jak napisałaś, jej wokal jest wyprany z emocji, w moim odczuciu nadal jest też słodki – ale to sprawia, że wpasowuje się w klimat całości. Wpasowuje, a z drugiej strony kontrastuje z nim. Cały album tchnie leniwym wyrachowaniem, które uwielbiam. Słyszę w tym jakiś dekadentyzm, może trochę też przejedzenie wszystkim wokół , postmodernizm, klimat „nie wiadomo już co z sobą począć”. No i w to wszystko Kelli wpasowuje się moim zdaniem świetnie. Do tego te teksty – np. w Spin Spin Sugar:

I'm everyone - i feel used,
I'm everyone - i need you,
I'm everyone - hang your label on me,
I'm everyone - paint it black and white and easy,
I'm everyone - sticks in me,
I'm everyone - sticks with me,
I want perfection - I'm real need


albo Post-Modern Sleaze:
She makes every move they make,
She takes everything they take,
She must be a Thelma or Louise,
She must be a post-modern sleaze


Nie wiem, ale ja mam przed oczami takie typowe dziecię lat 90. z kucykiem, natapirowaną grzywką, malującą paznokcie u nóg i żującą przy tym gumę. Może sypię stereotypami… Chodzi mi o dziewczynę, która chce być jak wszystkie, chce być cool i wkłada w to całą swoją siłę. Inne teksty w połączeniu z muzyką kreują w ogóle obrazy ludzi żyjących trochę na granicy (popalających właśnie), dziwne związki, imprezy z byle kim. I wash the streets from your skin | when you come home – ten tekst rozłożył mnie na łopatki. Z jednej strony zgadzam się z Tobą, że w tym wszystkim nie ma emocji, więc słowa nie porywają. Też lubię, kiedy naprawdę czuję tekst – albo się z nim utożsamiam, albo daje mi coś do przemyślenia, poprzeżywania. Tu tego nie ma. Te teksty to raczej budowanie pewnej narracji, choć może „narracja” to za duże słowo. One raczej kreują jakiś obraz, nastrój – a to co widzę robi na mnie wrażenie.

Dobra, ja tu plotę o tekstach i obrazkach, a muzyka poszła w las – kiedy bez niej nie byłoby niczego. Masz rację, że ta płyta jest dość jednostajna i paradoksalnie, to jest w niej świetne, przynajmniej dla mnie. Podoba mi się, że z miejsca buduje klimat i utrzymuje go przez cały czas. To przez ten wybijający się na przód rytm (też dopiero niedawno odkryłam, co to trip hop XD) i napchane smaczkami tło. Mam wrażenie, że przez tą jednostajność każdy z nich liczy się podwójnie. Bardzo lubię otwierające Low Place Like Home, które porywa to tego dziwnego półświatka, czaruje gitarą i tymi niepokojącymi dźwiękami; lubię Becomig X – jeny, ten syntezator z początku jest żywcem wyjęty z Kiss and Swallow (w wersji IAMX, bo na płycie SP też już pojawiła się ta piosenka. Zresztą, powinnam powiedzieć, że „przeniesiony do”, a nie „wyjęty z”), a do tego właśnie to pianino i leniwa letnia atmosfera… Od razu polubiłam Waterbaby – za te filmowe dźwięki, noisową gitarę i intrygujące klawisze to tu, to tam. To moment, w którym przychodzą mi do głowy filmy i muzyka Jima Jarmuscha. Zresztą, widziałabym tu świetny materiał na film w jego stylu, pełen klimatycznych dobrze skrojonych kadrów i co najważniejsze – z jakimś outsiderem w roli głównej. Tę filmową konwencję – choć z innym beatem – utrzymują jeszcze Roll On (kocham tą gitarę na końcu) i Walking Zero. W tej ostatniej są wiolonczela i skrzypce i świetny brake z gitarą akustyczną.

Co do How Do – nic tylko muszę się pod tym podpisać. Ta piosenka rzeczywiście idzie w innym kierunku niż poprzedni materiał. Kelli śpiewa w inny sposób, a całość traci tę duszność i podskórną ciemność, jakby nagle nadszedł świt (przy końcu już nie tak spokojny, jak na początku). Utwór ma też fajną dynamikę, dzięki nachodzącym na siebie efektom i zostawia płytkę z otwartym zakończeniem.

Tonyhaylichohay napisał(a):Jeśli chodzi o utwór Spin Spin Sugar, brzmi z początku bardzo Pleacebowo, równie dobrze mógłby zaśpiewać go Molko, ale tylko do pewnej części bo potem robi się nie najładniej. Moment w którym wokalistka zaczyna płakać, a ten mały lament zamienia się w dźwięki wyciągnięte wprost z horroru klątwa mam ochotę wyłączyć głos.

Kurcze, nie znam Placebo i stwierdziłam, że teraz po łebkach się już nie zapoznam… W bliskiej przyszłości nadrobię. Natomiast jeśli chodzi o dźwięk z Klątwy – mi się to znowu podoba :mrgreen:

Becoming X nie jest dla mnie też jednym z tych albumów, w których jestem bezgranicznie zakochana, ale tkwi w nim coś wyjątkowego, co sprawia, że jak tylko go włączę, to zaraz mnie wciąga. Lubię tę atmosferę, dobrze mi się myśli przy akompaniamencie tej muzyki, jest w tym coś transowego. Polubiłam nawet wokal Kelli. Zastanawiam się czy umiałabym przy tej płycie spać – chyba nie. Za dużo tutaj niuansów, które raczej budzą moją czujność. Stanu depresyjnego też nie odnotowałam, wręcz przeciwnie (ale ze mną jest coś nie tak w tej kwestii XD)

Domyślam się, że na razie z twórczością Sneaker Pimps chcesz mieć spokój, ale jakby Cię kiedyś naszło, to polecam dwie kolejne ich płytki (no i oczywiście polecam IAMX). Splinter jest o wiele bardziej melodyjny, więcej w nim dramatu, emocji, więcej też różności instrumentalnych. Chris jeszcze ostrożnie bawi się wokalem, ale to już on. Natomiast Bloodsport wyraźnie zarysowuje kierunek, który obejmie później IAMX – wracamy do wyraźnych beatów, wokal już brzmi pełną parą, no i robi się tak bardziej zmysłowo.

Jeszcze raz dzięki za recenzję :przytul: poukładałam sobie dzięki niej to i owo, no i zawsze fajnie poczytać, jakie są wrażenia innych ;D

A teraz mam dylemat ogromny, ponieważ chciałabym Ci coś dorzucić do wishlisty, żebyś się za bardzo nie nudziła (buhaha). Tylko zdecydować się nie mogę ;P Więc będę tak okropna i rzucę dwoma albumami – tylko wiesz, mogą śmiało być kiedyś tam, a nie jeden za drugim. Skoro Kaś zapodała Buck-Ticka, a ja straciłam ostatnio dla nich głowę, to chętnie poczytam jeszcze o Memento Mori. No i druga rzecz, którą ostatnio męczę obsesyjnie – Dim od The GazettE. Mam cichą nadzieję, że recenzja kogoś z zewnątrz może mnie odczaruje.

Weny! :piwko:
Avatar użytkownika
Mela
Artysta Alchemik
 
Posty: 404
Dołączył(a): 5 gru 2012, o 18:09


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Tonyhaylichohay » 3 maja 2016, o 13:23

Dziękuję za twoją opinie Mela, fajnie jest znać wasze zdania na temat tych płyt. To pozwala wyciągać dodatkowe smaczki, których się gdzieś tam nie słyszało a dopiero po analizie wyszły na światło dzienne. A jeśli chodzi tu o ten stan depresji, sądzę , że na każdego działają inne dźwięki, mamy różną wrażliwość i wcale nie uważam, że jest z tobą coś nie tak kobitko. Po prostu taka muzyka tobie jak najbardziej odpowiada i to jest w tym wszystkim najlepsze. Każdy z nas ma coś co wyjątkowo wpływa na nasz stan emocjonalny i to jest takie fajne. Kocham muzykę i tak bardzo żałuję, że nigdy nie udało mi się nauczyć grać na gitarze, pewnie wtedy sama bym coś tworzyła :roll:

Jeśli chodzi o kolejne recenzję,kurcze muszę się bardziej zmobilizować, dziewczyny kopcie mnie jak przy okazji wolnego piątku nie usiądę i nie napiszę kolejnej recenzji! Muszę zacząć robić to systematycznie, przynajmniej w miarę, nie z takimi długimi przerwami :D Dobra spadam już stąd i biorę się za odpis ^^
Avatar użytkownika
Tonyhaylichohay
 
Posty: 86
Dołączył(a): 15 lis 2012, o 16:55


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Tonyhaylichohay » 6 maja 2016, o 23:15

Bardzo, ale to bardzo ciężko przychodzi mi napisanie tych kilkunastu zdań do kolejnej recenzji. Mam tak ciężki umysł, ale obiecałam sobie, że zrobię to dziś więc muszę wskrzesić iskrę i dać jej zapłonąć co być może całkiem trafnie pasuje do Gabrielle Aplin i jej pełnego światła albumu Light Up The Dark.
Gabrielle odkryłam przypadkiem na Dezzercie i urzekła mnie swoją wrażliwością i dojrzałością jak na swój wiek. Jej kojący wokal wielokrotnie przyjemnie kołysał mnie do snu, a co niektóre piosenki tak bardzo obrazowały uczucia z którymi się utożsamiałam, że wiedziałam, że warto będzie się przyglądać jej twórczości no i się nie zawiodłam.

Light Up The Dark

Jest drugim krążkiem artystki i już od pierwszych jego dźwięków słyszymy, że kieruje nas na nieco inne tory niż debiutanckie English Rain pełne akustycznych i melancholijnych smaczków. Mamy wyraźne brzmienie elektrycznych gitar i charakter przypominający nieco stare Bondowe utwory jak również klubowe granie.
Muszę przyznać, że tytułowe Light Up The Dark klimatem przywołuje mi co niektóre piosenki Editors i potrafię usłyszeć w nim wokal Toma. Oczywiście nie jest on tak rockowy jak muzyka zespołu, ale kompozycja jak najbardziej ta.
Jest to krok do przodu bo wcześniej Gabrielle nie brzmiała tak pełno, jeśli chodzi o muzykę. Były gitary, pianino no i perkusja ale w mniejszej formie, tutaj słyszymy już konkretne granie bendu, czego zawsze chciała bo wielokrotnie mówiła o tym w wywiadach jeszcze przed wydaniem tej płyty.
W podobnym tonie jest piosenka Slip Away tylko dodatkowo do gitar dochodzą wyraźne partie skrzypiec i pianina. Bardzo dobrze wypada tutaj wokal Gabrielle. Nie wiem czemu, ale przed oczami widzę zakopcony klub ( wspominałam już co nieco o owym klubie :skik: ) wypełniony ludźmi zaczarowanymi głosem dziewczyny. Gitara przewodnia tego utworu buja, lubię bardzo brzmienie zwrotek, są kojące dla ucha.
Fools Love to kolejna kompozycja zbliżona do Bondowskich rytmów, ale to właśnie z całej tej trójki najbardziej zawładnęła moim sercem. Pianino, które jest tutaj królem instrumentów bardzo fajnie prowadzi utwór. Jest to bardzo subtelnie zagrana piosenka z przejmującym wokalem. Końcowe refreny działają na mnie podwójnie, a wszystko przez pięknie zaśpiewane partie. Jest to jeden z moich faworytów na płycie. Podoba mi się też tekst. Czasami coś dzieje się poza naszą wolą i tak...

It's a fools love
Such a cruel love
Loving you


Najbardziej popowym numerem jest Skeleton, który rozpoczyna się dźwiękiem przypominającym nakręconą pozytywkę, co bardzo obrazuje to o czym mówi piosenka. Pusty teatrzyk bez emocji i bez nadziei. Dobrze to zagrało kompozycyjnie i o ile ten utwór jest najbardziej popowy to najbardziej skocznym jest Sweet Nothing , który bardzo przyjemnie kojarzy się z muzyką zespołu Keane. Przy okazji tej piosenki od razu wiemy, że mamy do czynienie z brytyjską artystką, bo jest tu wiele smaczków podkreślających styl muzyczny tego kraju. Od przytłumionego wokalu, po obszerne chórki brzmiące momentami jak Florance, energiczne pianino, czystość jak zarazem niedoskonałość płynącą z serca.
Zaraz po tej piosence o miano szybszego utworu może powalczyć Anybody Out There, które wpada szybko w ucho, ale też roztacza w okół siebie jakiś rodzaj magii. Bardzo lubię tą piosenkę, mamy tutaj dynamiczne gitary akustyczne w zestawieniu z obowiązkowym pianinem i wyraźnym bitem perkusji. Tekst jest bardzo osobisty i to trafia do serducha. Wokal ma tu świeżą odsłonę i brzmi bardzo dobrze. Kolejną perełką jak dla mnie jest obrane w dość dawnym stylu Gabrielle Hurt. Wręcz bajkowe, prosto zaśpiewane z życiowym tekstem Wzruszam się na tej piosence, buduje takie napięcie emocjonalne, a ta wstawka gitar ze skrzypcami mogłaby trwać i trwać. Muzyka płynąca z serca ( zauważyliście ile razy już używałam tu słowa serce? Mnogość normalnie, no ale co począć jak tak brzmi muzyka tej młodej artystki. Mnóstwo w niej oddanego serca i ducha. :mrgreen: ) Jest to jeden z dłuższych utworów na płycie i cóż lubię takie skarby. No i jak już jesteśmy przy skarbach to kolejnym z nich jest zdecydowanie Together, w w którym Gabrielle ukazuje swoją kolejną odsłonę. Każdy refren wzbogacany jest o kolejne chórki, brzmi to cudownie uzdrawiająco, ta delikatna gitara elektryczna z bębnami na prowadzeniu dają duży dowód na to, że w prostocie siła. Zamykające A While jest wolnym utworem (owych wcale nie zabrakło na krążku), który mam wrażenie został nagrany jednorazowo na pustej sali z zarejestrowanymi wszystkimi skrzypnięciami pianina i odgłosów w okół. Ta piosenka świetnie pokazuje jak artystka podchodzi do tworzenia. Nie musimy śpiewać najczyściej na świecie, żeby podzielić się ze słuchaczami emocjami. W wielu jej piosenkach, słyszę, że śpiewa bez poprawek komputera co dodaje uroku tym utworom. Z bonusowych piosenek uwielbiam Letting You Go i piękne The House We Never Built. Pomimo zmian jakie nadeszły z płytą Light up the Dark uważam, że jest ona równie spokojna co jej poprzedniczka tylko na innej płaszczyźnie. Bo przecież na nowej płycie nie zabrakło folkowego grania i akustycznej nuty, która towarzyszyła Gabrielle od początków tworzenia swoich kompozycji. Jeśli miałabym wybrać która z płyt bardziej przypadła mi do gustu, skłoniłabym się chyba jednak odrobinę w stronę debiutu, ale tylko tak troszkę bo obie płyty bardzo lubię, poziom jest wciąż wyrównany i cieszy mnie to, że dziewczyna tworzy zgodnie z własnymi upodobaniami nie dając się przerobić dla popularności. Chętnie kupiłabym jakieś wspólne dzieło, które mogłaby stworzyć z duetem Hudson And Taylor. Ich wspólne piosenki są jak miód dla uszu. Także czekam i zacieram ręce.
Avatar użytkownika
Tonyhaylichohay
 
Posty: 86
Dołączył(a): 15 lis 2012, o 16:55


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Mela » 17 maja 2016, o 22:51

Dla odmiany nie wiem od czego zacząć ;P Może więc od tego, że muszę skopać dupę mojemu wewnętrznemu wampirowi, który na widok słowa „światło” kazał mi obrócić się na piecie. Choć nie chodzi już o światło samo w sobie, a o głupie skojarzenia z nim wzięte – a że będzie zbyt beztrosko, zbyt słodko i cholera wie, jak jeszcze (bo ja wcale w takich klimatach się nie zasłuchuję, gdzieżby). Na szczęście mam w miarę pod kontrolą to moje kuku i odpaliłam tę płytkę.

Muszę się przyznać, że to pierwszy nowy dla mnie album z tego notowania, po którego włączeniu przepadłam od razu (i nie zrobiłam NIC z tego, co planowałam zrobić w jego akompaniamencie. Gwoli ścisłości – Aplin + herbata z lawendy i werbeny nie równa się owocnej pracy). W wypadku Saosin i Twenty One Pilots wynalazłam kilka rzeczy, które mi się podobają i wiem, że po „dotarciu” te znajomości może przerodziłyby się w coś więcej, ale to Light Up The Dark skradło mi serce od pierwszych dźwięków. I w dużej mierze też Twoja w tym zasługa, ponieważ Twoja recenzja zawiera tyle serca właśnie (a nadużywajmy tego słowa, ten przypadek się aż o to prosi), co płytka. Poza tym kompletnie zauroczyłaś mnie słowami „niedoskonałość płynącą z serca”.

Okazało się, że opatrznie zinterpretowane „światło” jest właśnie światłem w ciemności, czyli dokładnie takim, jak lubię – to raz. A dwa, pani Aplin zaserwowała repertuar tak cudownie brytyjski, że nie mogłabym przejść obok niego obojętnie. Dorzućmy do tego jej prywatną magię i jest łał. W tym albumie tkwi coś, co przywodzi mi na myśl debiuty Baya i Odella (z naciskiem na tego pierwszego). Wybacz, ale Letting You Go ze swoją gitarą skojarzyła mi się z tą z Let It Go, czy Hold Back The River, albo nawet Craving Baya. Natomiast Hurt podkreśla niedbałość w głosie Aplin, którą słyszę i bardzo lubię w wokalu jej starszego kolegi. Natomiast A While ze swoim pianinem przypomina mi męczącego się przy nim Toma. To ten sam stopień wrażliwości, więc tak – stawiam ją między tymi panami.

Też mam skojarzenia z zaćmionym i przydymionym klubem. Właśnie w ten światek wciąga ten krążek i moim zdaniem w porównaniu z debiutem całość brzmi znacznie bardziej wyrachowanie i elegancko. Wokalowi oraz wrażliwości Aplin bardzo do twarzy w takiej oldschoolowej, barowej oprawie. Strasznie przypadły mi do gustu te keyboardowe wstawki z tytułowego kawałka (których nigdy nie umiem nazwać. Mgliście przypominam sobie, że ta barwa na moim starym sprzęcie kryła się pod nazwą jakichś organów). Skeleton punktuje u mnie zdecydowaniem, podobnie zresztą jak Anybody Out There, choć to nieco inna para kaloszy. Sweet Nothing czaruje rozmarzoną atmosferą i porywającym refrenem, a Fools Love tekstem. Typowe pościelówki w wydaniu Aplin też wypadają świetnie – jak choćby właśnie Hurts czy Shallow Heart. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie powzdychała nad kawałkiem, w którym pojawia sporo smyczków – czyli What Did You Do To Me. Piosenka jest świetna z drobnym „ale” – czy komuś jeszcze prócz mnie chce się śpiewać w refrenie Jingle Bell Rock? Osobiście nie umiem się opanować.

Faworyci z bonusów… Chyba This Side Of The Moon – za kapitalne zwrotki napakowane ciekawym brzmieniem instrumentów oraz The House We Never Built, gdzie Gabrielle momentami sięga tak głębokich tonów jak Adele. I zapomniałam o ostatniej You Don’t Like Dancing! Też urocza. Totalnym zaskoczeniem jest dla mnie natomiast utrzymana w klimacie country Coming Home – nie da się jednak ukryć, że i w tej konwencji wokal Aplin daje rade.

Ogólnie – słuchając tej płytki co rusz mam wrażenie, że słyszę coś znajomego, czego jednak nie umiem sprecyzować, ponieważ jest w świetny sposób przerobione i przemieszane, że w efekcie siedzisz i słuchasz uważnie i nie nudzisz się – a przynajmniej ja się nie nudzę. Również wokal nie pozwala narzekać na nudę, Gabrielle naprawdę rozwinęła skrzydła.

Tyle. Zrobiłam już wystarczający groch z kapustą, ale to dlatego, że czuję się jak dzieciak w sklepie ze słodyczami, który krzyczy do mamy „Chcę to, to i to, i to! I TO!” - to ten moment, kiedy każdy kawałek na płycie jest Twoim ulubionym. No i też dlatego, że Twoja recenzja świetnie oddaje to, co sama czuję słuchając tego albumu :przytul: Tyle że ja bez wahania wybrałabym Light Up The Dark zamiast English Rain.
Avatar użytkownika
Mela
Artysta Alchemik
 
Posty: 404
Dołączył(a): 5 gru 2012, o 18:09


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Tonyhaylichohay » 21 maja 2016, o 21:32

Jeszcze raz dziękuję, za udzielanie się w temacie Mela, fajnie, że płyta Gabrielle przypadła Tobie do gustu. Cieszę się, że sięgacie po albumy, które recenzuję. Nie dość, że sama odnajduję dzięki wam fajne smaczki, to być może jeszcze wy zyskujecie coś dla siebie i oto tutaj chodzi. Muzyka jest lekiem na wiele spraw.

No dobra, czas na kolejne wypociny, tym razem z przyjemną aurą za oknem i całkiem smaczną zieloną herbatą u boku, no i co najważniejsze z siostrą na sąsiedniej kanapie, która motywuje do działania, czy to nie miła perspektywa aby wydusić z siebie parę nie koniecznie mądrych zdań? Chyba to dobry moment, czas zacząć.
Choć japońskiego nie potrafię, choć trudno będzie opowiedzieć o warstwie tekstowej, to z miłą chęcią opiszę swoje odczucia względem płyty zespołu Buck-Tick , Tenshi no Revolver
Swoją drogą dziękuję Ci Kannagi za ponowne podsuniecie tego krążka, bo teraz odebrałam go znacznie barwniej niż za pierwszym razem, kiedy to dopiero oswajałam się z muzyką japońskich zespołów i poznawałam ich sposób tworzenia, zresztą wciąż mam ogromne braki, na ale nie o tym mam pisać.

Tenshi no Revolver

Buck-Tick jest już starym towarem, nie znam ich twórczości więc ciężko będzie mi ocenić jak bardzo zmienili się na przestrzeni lat, ale wierzę, że postępy nastąpiły i na pewno dobrze wpłynęły na ich muzykę.
Tenishio no Revolver jest albumem z 2007 roku, czego specjalnie nie słychać, bo zespół i cała produkcja brzmi jak dobre wczesne lata dziewięćdziesiąte, co pozwala nam odczuć przyjemny klimat tamtych lat.
Rozpoczynający album Mr Darkness & Mrs Moonlight wprowadza nas w przyjemny wręcz Beatlesowy klimat z fajnymi chórkami w tle nasuwające skojarzenia z Mike'm Oldfieldem
i jego duchami Hogwartu, kto wie ten wie o co chodzi :freak:
W tej kompozycji mamy bardzo wyraziste gitary oraz zwariowane pianinko, pogrywające gdzieniegdzie i dodające dramaturgii. Swoją drogą bardzo podoba mi się ten riff gitarowy zagrany z przytupem i mocą której nie brakuje na tym krążku.
Co do wokalu uważam, że Atsushi Sakurai ma jeden z ciekawszych głosów na rynku japońskim, na pewno wyróżnia się na tle wielu innych wokalistów.
RENDEZVOUS kojarzy mi się z naszymi polskimi Wilkami, na przykład z ich piosenką Urke. Jest to bardzo przyjemny pop rockowy utwór z urokliwym tekstem, który wywołał szeroki uśmiech na mojej twarzy ( akurat ten tekst miał polskie tłumaczenie :mrgreen: ) Melodia tej piosenki bardzo szybko wpada w ucho i nie daje szybko o sobie zapomnieć. Wcale nie dziwię się, że to właśnie ta piosenka promowała krążek.
LILY tak jak RENDEZVOUS kojarzy mi się z Wilkami, po prostu mają podobne brzmienie gitar, no i melodie mają coś wspólnego, co oceniam na plus. Ten stary klimat dodaje magii piosence, jej początek podobnie jak w przypadku Mr Darkness & Mrs Moonlight jest fajnym wstępem do dobrze zagranego i skonstruowanego utworu. Możemy tu wyraźnie usłyszeć,że zespół jest doświadczony i ze smaczkiem dopieszcza swoje utwory tam gdzie trzeba.
Cream Soda jest typowym japońskim rockowym utworem z zabawnymi zwrotkami ni to mówionymi ni zaśpiewanymi. Mamy tu sporo partii instrumentalnych, bardzo podoba mi się refren jest krótki, ale brzmi tak lekko na tle całego utworu.
Rain jest wolniejszą piosenką i podobnie jak w przypadku Cream Soda ma typowo japońską melodię, a w szczególności refren. Jak zwykle mamy tu dawkę porządnej muzyki, ten typ gitar elektrycznych jest bliski memu sercu.W ogóle zwrotki są ujmujące, a ten moment gdzie wokalista tylko "ołujje" jest przejmujący.
Jeśli chodzi natomiast o solo gitarowe w tej piosence to nasuwa mi się nie wiedzieć czemu Santana. Nie, ale lubię ten utwór, wszelakie ładne openingi mi stają przed oczami, a ten akcent ze skrzypcami tylko podkreśla japońską specyfikę wolnych kompozycji.
Absolutnie uwielbiam ZEKKAI rozpoczyna się gitarami wręcz wyciągniętymi z Miyavskiego świata, ale tylko na początku, z biegiem rozwoju piosenki jest coraz bardziej rock an rollowo i wręcz biesiadne, moment w którym wokalista wyśpiewuje
Mujou da mujou da zekkai
ma się ochotę wstać i rozwalić system.
Drugim wolniejszym utworem na płycie jest Snow White, nie jest on tak spokojny jak Rain , mamy w nim więcej przejmujących partii gitar, które kradną moje serce. Jeden z lepszych utworów na albumie. Bardzo emocjonalny, no i nie obeszło się bez płaczących skrzypiec.
Na deser zostawiłam REVOLVER, jeden z moich faworytów. Na powrót wracają duchy Hogwartu, które polubiłam na tej płycie. Wiem, że ta piosenka niema nic wspólnego z Judit, ale w refrenie zamiast " Shott it" na samym początku słyszałam Judit, no ale czy to nie wspaniałe skojarzenie? Wyciągnięta z The Walking Dead mała wymiatacza i jej revolver. Idealna mieszanka i wiem, że do końca swoich dni ta piosenka będzie mi przypominać tego bobasa.
Jest to bardzo dobry rockowy utwór z lekkim punkowym zacięciem,który rozwala system swoją dynamiką. Można przy nim poszaleć jak nie wiem co ;) . Mnie osobiście zauroczył znacznie bardziej niż zagrane w podobny stylu Montaye, La Vie en Rose, Beast, czy Spider
OgólnikowoTenshi no Revolver jest dobrą, energiczną rockową płytą z klimacikiem tu i ówdzie. Jej dużym atutem jest dojrzałość tworzenia z jaką podeszli muzycy, czemu się w ogóle nie dziwię, w końcu nie jedno już nagrali.
Kompozycje są przemyślane, nie chaotyczne co ułatwia nam oswojenie się z japońskim i jego specyfiką. Im więcej razy słucham tej płyty tym więcej frajdy przynoszą mi co niektóre kompozycje i za to dziękuję.
Ostatnio edytowano 23 maja 2016, o 19:31 przez Tonyhaylichohay, łącznie edytowano 1 raz
Avatar użytkownika
Tonyhaylichohay
 
Posty: 86
Dołączył(a): 15 lis 2012, o 16:55


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Bloo » 22 maja 2016, o 00:06

Blurryface

"We used to play pretend, give each other different names,
We would build a rocket ship and then we'd fly it far away,
Used to dream of outer space but now they're laughing at our face,
Saying: Wake up, you need to make money."


No cóż.. Zabierałam się za tę wypowiedź, jak za zupę mleczną (fuj). Ostatnio jakoś brakuje mi weny i słów, więc ograniczałam się do słuchania "Blurryface", nie myśląc zbyt wiele, żeby przelać jakoś przemyślenia na forum. Poza tym zrobiłam wczoraj krzywdę moim słuchawkom <chlip> (Panie, świeć nad ich duszą).
Lojalnie uprzedzam, że poniższy tekst pełen jest pierniczenia w bambus ^^

~*~

Drugi album elektryzującego duetu z Columbus jest cięższy od debiutu. Cięższy od syntezatorów i pogłębiających głos modulacji, choć nie brakuje na nim rozjaśniających klimat momentów. Chodzi o to, że jest nieco bardziej przytłaczająco niż poprzednio i przez jakiś czas uparcie twierdziłam, że "Vessel" jednak bardziej do mnie dotarło. Teraz już nie jestem tego taka pewna.

Wersy, które umieściłam na początku, nie znalazły się tam bez powodu. Myślę, że dobrze oddają sens całego albumu, poza tym uderzają we mnie bardzo osobiście. Wiecie, człowiek jest w takim momencie swojego życia, że ciągle ma marzenia, pamięta też świetne czasy swojego dzieciństwa i chciałby zachować choć część tego, co było kiedyś, a jednak czuje, że to już nie wróci. Marzenia, marzeniami, ale trzeba spiąć poślady, iść do pracy i zarabiać pieniądze. I nie chodzi o to, żeby nie marzyć i nie szukać czegoś lepszego w życiu, chodzi o odpowiedzialność i ciężar pewnych decyzji, niepewność, jaka się z tym wiąże. Uch, że tak zachwilozofuję ^^
No, więc "Blurryface" świetnie wpisuje się w mój stan ducha, do czego doszłam całkiem niedawno. Znajduję tam sporo uczuć, zbieżnych z moimi własnymi i chyba dlatego ta płyta w końcu natrafiła na jeden schodek wyżej od "Vessel" :)

Tak więc już Heavydirtysoul prosto z bańki krzyczy do nas: "nie rezygnuj z marzeń, nigdy nie jest się za starym, żeby je zrealizować". To nie prawda, że ma się tylko jeden moment w życiu, żeby coś osiągnąć, żeby się zrealizować i w ogóle. To daje optymistycznego kopa, bo chociaż momentami czuję się staro i źle z tym, że ciągle nie wiem, czego chcę od życia, to chyba jednak wszystko w końcu dobrze się skończy. Death inspires me,/Like a dog inspires a rabbit, chyba faktycznie trzeba zacząć żyć trochę pełniej, głębiej oddychać i poukładać priorytety. Cause I wasn’t the only one,/Who wasn’t rushing to say nothing,/This doesn’t mean I lost my dream,/It’s just right now,/I got a really crazy mind to clean - amen. Otwarcie "Blurryface" jest mocne i ciężkie w warstwie muzycznej, ma się uczucie, jakby się wjeżdżało do ciemnego tunelu rozpędzonym pociągiem. Szybka zwrotka, zwolnienie przy przejściu i wreszcie nieco jaśniejszy refren, a w tle jak zwykle fortepian - mocne uderzenia, trochę niepojące dźwięki, ale wcale nie tak przytłaczające, bo ostatecznie przekaz jest bardzo pozytywny. Właśnie doszłam też do wniosku, że syntezator pracuje tu tak, jakby mogła pracować gitara elektryczna. Zastępuje ją i świetnie podkreśla melodię.

Wish we could turn back time, to the good ol’ days,/When our momma sang us to sleep but now we’re stressed out, to słowa refrenu z utworu Stress out. Rzecz o byciu dorosłym i wszystkim tym, co się z tym wiąże. Trochę już o tym napisałam wcześniej, więc może nie będę się powtarzać, ale to zdecydowanie jedna z moich ulubionych kompozycji na płycie. Tylor pisze o prostych sprawach w sposób, który trafia prosto w serducho. Poza tym, chyba jeszcze nigdy piosenki tak bezpośrednio nie oddawały moich własnych uczuć: Sometimes a certain smell will take me back to when I was young,/How come I'm never able to identify where it's coming from,/I'd make a candle out of it if I ever found it,/Try to sell it, never sell out of it, I'd probably only sell one,/It'd be to my brother, 'cause we have the same nose,/Same clothes homegrown a stone's throw from a creek we used to roam, - kurde, to tak trafne słowa, że aż mnie werbalnie zatyka. Dzieciństwo minęło, wspomnienia się trochę zacierają, chociaż nigdy do końca nie znikną. Magia bycia dzieckiem ustępuje miejsca obowiązkom i konieczności trzeźwego myślenia, ale są właśnie takie dni, kiedy chciałoby się wrócić właśnie do starych, dobrych dni, kiedy było się bezpiecznym pod skrzydłami rodziców. Nie chcę przez to powiedzieć, że samodzielność nie jest fajna, ale wiecie - z całą pewnością jest mocno przereklamowana w wielu miejscach, że się tak wyrażę: Wake up, you need to make money i te sprawy. Muzycznie jest znów przyciężkawo, bity są głębokie, ale podrasowane plumkaniem na fortepianie. No i mamy tutaj zabawę modulacją głosu, przetworzenie wokalu, by brzmiał ciężej i ciemniej - mamy z tym do czynienia jeszcze przy kilku utworach. Zabieg ten nie jest obecny na "Vessel".

Ride ma nastrój ciężkiego od chmur nieba o poranku. Rozpoczyna się niby przyjaznym plumkaniem, ale dominuje w nim głownie szarość, którą kreślą głównie dźwięki syntezatora - i nawet jeśli mamy tu coś na kształt słonecznego reggae, nie czuję słońca. Tekst jest świetny (czy uda mi się znaleźć u pilotów nieświetny tekst?), There were people back home who tried talking to you,/But then you ignored them still,/All these questions they’re for real,/Like who would you live for? Who would you die for?/And would you ever kill? - generalne rozważania nad tym, kto jest dla ciebie ważny, o potędze słowa i o tym, jak trudno jest wyrazić uczucia ludziom, na którym faktycznie nam zależy - w kontraście do tego, jak łatwo szastać jest nieprawdziwymi deklaracjami. Przynajmniej tak bym to interpretowała, ale [i]I’ve been thinking too much...

Kolejny utwór to niemal jak zejście do piwnicy. Włączam go i czuję, że ten strop nade mną za chwilę się zawali - tak brzmi muzyka w Fairly Local. Atmosferę tego kawałka dałoby się pokroić nożem, poważnie. Piosenka ze szczególną dedykacją dla fanów zespołu: Yo, you, bulletproof in black like a funeral/The world around us is burning but we’re so cold/It’s the few, the proud, and the emotional. Kolejny raz dostajemy tu efektowne przepuszczenie wokalu przez maszynkę do mieszania bagna ^^ Wiecie, robi się przez chwilę jeszcze ciężej i ma się wrażenie, że się wsiąka w podłogę pod wpływem tego głosu. I ten głosik w tle, podniosły niczym psalm w murach kościoła <3

Tear in my heart wreszcie rozjaśnia muzycznie atmosferę. Nie przytłacza bitami, serwując przyjemną melodię, przy której trudno nie tuptać nogą. To przyjemna piosnka o miłości - a jakże! Ja się nie mogę oprzeć tym wersom: You fell asleep in my car, I drove the whole time,/But that’s ok, I’ll just avoid the holes so you sleep fine,/I’m driving here I sit, cursing my government,/For not using my taxes to fill holes with more cement". Bez zbędnej słodyczy, lepkiego glutka zatykającego gardło. Podziwiam Tylera, serio. A że kiedyś sama chciałam pisać, tym bardziej rozmiękam nad jego podejściem i umiejętnością przemieniania myśli w piosenki.

Po przebłysku słońca wracamy do nieco mroczniejszej części świata "Blurryface". Naszpikowana perkusją, dająca się wyszaleć temu instrumentowi Lane boy, zdaje się płynąć przez żyły jak prąd przez kable. Znów łatwo mi sobie wyobrazić tutaj gitarę elektryczną w miejscu syntezatora przy zwrotkach. Tempo, które zdaje się być jednostajne w całej piosence, wcale takie nie jest i to dodaje smaczku całej kompozycji, jak również dyskotekowa wstawka oraz kolejny raz zabawa z głosem, której nie ma dużo, ale jest zauważalna i nadaje charakter albumowi.
Przekaz też jest świetny (staję się już nudna pod tym względem XD). Opowieść o byciu sobą w muzycznym show biznesie, o ogromnych kompromisach: Honest, there’s a few songs on this record that feel common,/I’m in constant confrontation with what I want and what is poppin’,/In the industry it seems to me that singles on the radio are currency,/My creativity’s only free when I’m playing shows - dosadność i szczerość Tylera są jego niezaprzeczalnym atutem i mam nadzieję, że nigdy nie da sobie tego zabrać. Lubię, kiedy piosenki mnie dotykają i coś mi przekazują, dlatego jak najbardziej rozumiem podejście wokalisty pilotów do sprawy i jego słowa: Regardless, all these songs I’m hearing are so heartless,/Don’t trust a perfect person and don’t trust a song that’s flawless, YO!

A teraz czas na przypomnienie sobie, że pan wokalista gra na ukelele <3 Przyjemne wprowadzenie do The Judge. Przyjemnie nie jest bynajmniej w warstwie tekstowej, bo znów mamy do czynienia z niepewnością, chęcią ucieczki, schowania się. Doubt jest znów ciężka od elektroniki, przepełniona strachem, jeśli chodzi o przekaz i udekorowana bardzo ładnym fortepianem.

Polarize jest jednym z bardziej wpadających w ucho kawałków na płycie. Buja w prawo i w lewo, jest oczywiście elektrycznie i energicznie. I to znów troszkę taki manifest, którego śpiewanie uwalnia w człowieku jakieś takie emocje, przez które czuje się po tym lepiej. To jak przyznanie się na głos do słabości i odpuszczenie sobie bycie kimś, kim się nie jest i nie może być. Help me polarize, help me polarize,/Help me down,/Those stairs is where I'll be hiding all my problems,/Help me polarize, help me polarize,/Help me out,/My friends and I, we've got a lot of problems...
I: tara-ra-tata tarara!

Następny przystanek to znów dość nietypowa piosenka o miłości, unosząca się na fali ukelele melodia niesie nas gdzieś na hawajskie piaski. Takie właśnie jest We Don't Believe What's On TV. Message man to kolejna odsłona tego, co siedzi w głowie Tylera. Czy już wspominałam, że czasami to się go normalnie boję? Podziwiam go za szczerość, ale czasem ta szczerość jest dość... straszna. No ale to pozwala mu pisać naprawdę dobre teksty <wzdech>. You don’t know my brain,/The way you know my name,/You don’t know my heart,/The way you know my face,/You don’t know what I’ve done, - te słowa najbardziej mnie rozwalają na łopatki. Wszystko to ugotowane w elektrycznej reggae zupie.

Hometown to zdecydowanie jedna z moich najulubieńszych piosenek na "Blurryface". Świetna linia melodyczna plus wokal Tylora, zwłaszcza, kiedy śpiewa: My shadow tilts its head at me/Spirits in the dark are waiting/I will let the wind go quietly, no miodzio na moje uszy i duszę. Poza tym, ta kompozycja jest jak powrót do starych czasów, przyjemnie trąci smordkiem lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Ja jestem oczarowana i w ogóle <3 (mogłabym tu wstawić pierdyliard serduszek).

Not Today przypomina stylem to, co panowie zaserwowali nam na "Vessel". Ale to nic nie szkodzi. Z pozoru jest wesoło, ale nie do końca tak się dzieje z tekstem. Lubię sprytnie przemyślane kontrasty zwłaszcza w stylu: wesołe plumkanie plus już nie tak radosny tekst. Tak się dzieje w tym wypadku. I wreszcie cudowne zamknięcie płyty, Goner. Innymi słowy: mocna rzecz na finał, ujmująca tekstem (mam ciary na samą myśl) i melodią, która rozwija się wraz z biegiem utworu - choć oparta jest głównie na dźwiękach fortepianu.

Błeh, ale się rozpisałam... A i tak nie oddaje to tego, co jest najfajniejsze i najmocniejsze w tej płycie. Trzeba to samemu usłyszeć i przeżyć - nie ma przebacz. Nigdy nie byłam wielką fanką rapu, ale w wydaniu Twenty One Pilots naprawdę to do mnie trafia. Przyznaję się.

Obrazek

____________________________________

A i Tony, twoja recenzja "Blurryface" jest bardzo dobra, cicho siedź. A teraz ci dołożę kolejną płytkę ^^ Co powiesz na Granta Nicholasa i jego solowy projekt "Yorktown Heights"? <3
Widziałam już też twoją genialną recenzję Buck tick :D Ale pozwolisz, że odniosę się do niej później, co nie? :D Gabrysi też zaczęłam słuchać i mam już kilka perełek z jej repertuaru ^^
“Hate to break it to you but that ship has sailed, wrecked, and sank to the bottom”
by Jaskier



Ilse ~Lyra ~Alice ~ Aika ~ Thomas ~ Aira ~
Avatar użytkownika
Bloo
Kropek
 
Posty: 7899
Dołączył(a): 24 paź 2012, o 00:36


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Mela » 24 maja 2016, o 22:39

Tonyhaylichohay napisał(a):Jeszcze raz dziękuję, za udzielanie się w temacie Mela, fajnie, że płyta Gabrielle przypadła Tobie do gustu. Cieszę się, że sięgacie po albumy, które recenzuję. Nie dość, że sama odnajduję dzięki wam fajne smaczki, to być może jeszcze wy zyskujecie coś dla siebie i oto tutaj chodzi. Muzyka jest lekiem na wiele spraw.


Osobiście wiele zyskuję, bo łatwiej mi się kopnąć w stronę czegoś innego, więc merci, kiitos i danke schön :przytul: Poza tym powtórzę raz jeszcze - Ciebie się bardzo przyjemnie czyta ;D

Cóż, muzyka jest lekiem i jest też praktyczna – płytkę zawsze odpalę, z czytaniem natomiast gorzej w ostatnim czasie. Oczywiście łudzę się, że przez wakacje nadrobię [jak zawsze].

Przyszłam w kwestii Buck-Ticka, ponieważ za Pilotów na razie nie umiem zabrać się z taką uwagą, na jaką zasługują, choć z przyjemnością czytam Wasze przemyślenia na ich temat – tia, to ten moment kiedy coś innego w duszy gra. A u mnie gra ostatnio szalenie japońsko, o co w życiu bym siebie nie podejrzewała (wybaczcie, jeszcze sama nie przyzwyczaiłam się do własnej zmiany upodobań XD Dobra, może nie zmiany, ale minimalnego poszerzenia). Kiedy to było – rok temu u Was, Tony, na polance, kiedy zastanawiałam się głośno, co takiego niby jest w tym j-rocku, co powinno urzekać a nie urzeka? Chyba tak. Później przyszło mi do głowy, że oceniam zbyt powierzchownie i trzeba to w końcu odpalić na spokojnie. Chyba z tego powodu po oswojeniu się z Mevem (i japońskim) sięgnęłam do tych kilku zespołów, których nazwy znałam – ale jak na razie to z Buck-Tickiem przepadłam dość konkretnie, choć to przychodziło powoli (a finalnie rypnęło standardowo podczas tłumaczenia. Chora z pracy wyszłam). Tym bardziej mordeńka mi się ucieszyła, kiedy wpadłam w sobotę na rupieciarnię i zobaczyłam Twoją nową recenzję. Akurat fundowałam sobie wieczór z B-T (ech, miał być wieczór z One OK Rock, ale tak to jest, jak się raz zboczy z kursu i zobaczy tę pocieszną piątkę w akcji. Choć nie mówię, że na Team Taka patrzy się źle.).

Nie powiem, że ogarniam już dyskografię – bo nie ogarniam. Co gorsze, nie mam czasu usiąść na czterech literach i zamknąć się na tydzień z tymi płytkami nad czym ubolewam. Poza tym co rusz wpadam jeszcze na innych ciekawych wykonawców (patrz Gabrielle). Dzisiaj przerabiałam Buck-Tickowe Six/Nine i znowu nie mogłam wyjść z podziwu. Kiedy zaczynałam, padło na Memento Mori (dalej twierdzę, że Acchan brzmi tam momentami jak rozjeżdżana żaba), które obecnie męczę w samochodzie w drodze do pracy, robiąc wielkie ała japońskiemu, kiedy się zapomnę (po czym w biurze muszę przestawić się na austriackie radio i austriackie hity :crazy: ). Później sięgnęłam po krążek Aku no Hana, bo mój rocznik. O ile na początku mi ta płytka nie brzmiała, o tyle teraz wracam do niej najczęściej. Co zabawne, dopiero niedawno do mnie dotarło, że sam tytuł jest inspirowany Kwiatami zła Baudelaire’a, a gdzie indziej znajdziemy kwiaty zła, jak nie w himowym Funeralu… (i tuzinach dzieł innych artystów). Na dokładkę przerabiałam ostatnio wiersz Baudelaire’a na zajęciach i naczytałam się tyle o tym tomiku, jak również o Salonach, że muszę nadrobić te braki. Co chcę jednak przez to powiedzieć – wylądowałam znowu w dość swojskich klimatach, tyle że po drugiej stronie świata.

Wracając do B-T - za wcześnie jeszcze na wyciąganie wniosków zwłaszcza, że nie potrafię jeszcze całości ogarnąć nawet chronologicznie. Zaryzykuję jednak stwierdzenie, że Buck Tick cały czas ma coś z lat 90. (a może to to oldschoolowe zacięcie?). Prawdę mówiąc, trudno mi nawet ubrać w słowa, o co tak naprawdę chodzi. To ta przestrzeń, ten brak dopracowania… mimo dopracowania i spora dawka niechlujnej elegancji oraz szaleństwa.

Tenshi no Revolver jest albumem bardzo żywym i szalonym z chwilowymi przystankami na coś bardziej sentymentalnego. To ten okres, kiedy panowie zostawili za sobą bardziej undergroundowe granie, choć dzięki niemu wypracowali pewne patenty, które słychać na tym krążku. Otwierającemu Mr Darkness & Mrs Moonlight nie brakuje pompy. To naprawdę zapowiedź obiecującej jazdy z świetnymi partiami gitar akustycznych, dobrze zarysowaną linią basów, zwariowanym pianinem, chórkami i tym jakby kabaretowym zacięciem. Sakurai nie omieszkał pobawić się wokalem, że aż miło, fundując trochę swoich „klątwowych” odgłosów, ale też porcję przyzwoitego śpiewu. Nie sposób pominąć też wkładu w część wokalną Imaiego. Przy muzyce innych zespołów rola wokalu wspierającego nigdy nie rzucała mi się tak bardzo w uszy, tutaj jednak nie wyobrażam sobie twórczości bez doróbek gitarzysty. To dzięki niemu Buck-Tick brzmi pełniej i zyskuje na szaleństwie. Warstwa tekstowa jak najbardziej swojska i urokliwa (dobra, szlag mnie trafia, że bazuję na samych tłumaczeniach, ale cóż poradzić) – miłość warta paktu z diabłem. Chyba nigdy nie przestanie mnie rozczulać ta konwencja.

Rendezvous rozpoczyna się dość typowymi dla B-T gitarami. Ta prosta perkusja i przejście do chwytliwego refrenu są strasznie ichnie. Wiesz, Tony, nie wiem co ta piosenka w sobie ma, ale nawet przed sprawdzaniem tekstu zawsze poprawiała mi humor. Swoją drogą, tekst naprawdę chwyta za serducho prostodusznością, a wokal brzmi jak marzenie. Tym samym pan Sakurai plasuje się pośród moich wokalnych ulubieńców. Ciekawe spostrzeżenie z tymi Wilkami, sama tego nie wychwyciłam. Tak czy siak, ten kawałek to jeden z moich faworytów na tym krążku.

Dalej wymiata Lily, która każe mi po raz kolejny zastanawiać się nad melodyjnością, którą słychać często i gęsto w kawałkach japońskich wykonawców. Jeszcze nie odkryłam czy to specyfika języka, ich muzyki czy po prostu czysty przypadek. Uwielbiam ten utwór za basowy riff, brudną gitarę i z umiarem pocukrowany klawiszami refren. Jeden z tekstów, który mimo swojej prostoty (albo właśnie dzięki niej) jakoś ujmuje:

I don’t like stories without love in them
Maybe I could sprout an angel’s wings
Lily, have I found
Lily, the wings you wanted?

For an instant, in the wind, forever

I don’t like stories without love in them
The sky exists for our wings
Lily, that sky you’re looking up at
Lily, is it the color of water?


Bas niczym ze starych westernów świetnie pracuje w mocno rwanej Le Vie En Rose. Choć całość już solo nie zachwyca tak bardzo, to intryguje tekst. Nie doszłam z nim jeszcze do ładu, ale ten cytat jest dobry: Life is rose colored, ah how wonderful/Life is rose colored, and oh, it’s so short. I o ile w tym kawałku jest już dość dosłownie łóżkowo, to niepozorne Cream Soda idzie na całość. Refren jest świetny – mam przed oczami skakanie na łóżku w bieliźnie i wycie do dezodorantu. Całość natomiast dopieszcza zgrabnie wkomponowana solówka gitarowa.

Pora na Rain. No i nie umiem sklecić nic sensownego, bo właśnie po raz kolejny wcisnęłam replay. Znacie mnie. Przy takich kawałkach nie umiem po prostu nie beczeć wewnętrznie z nadmiaru piękna. Wokal jest przejmujący i z wdziękiem łapie pnącą się w górę melodię, do tego świetna pauza i płacząca gitara w mostku, a potem jeszcze płaczące skrzypce. Poza tym japoński sprawia, że całość brzmi jeszcze bardziej magicznie. Ach, no i tekst:

Sing in the rain. The rain stabs into you
I’m a clown who can’t smile, and I’m smiling
I didn’t want to make you sad, but even so…
Sing in the rain. People are sad creatures
Smile for me, as you dance, dripping wet
Keep singing to me that the world will shine again


Uwielbiam kawałki o deszczu, zawsze tak dobrze oddają magię chwili, a te konkretne słowa są tak cholernie romantyczne i prawdziwe jednocześnie.

Całe szczęście, że potem następuje rock’n’rollowe Beast i kapitalne Zakkai, które z kolei mimo hiszpańskich motywów znowu powraca na grunt wręcz kabaretowy. Ale tak, masz rację, Tony, chce się rozwalić przy nich system ;D

No i kiedy po tych dwóch kawałkach dochodzę już do siebie po Rain, panowie odpalają Snow White. Riff, na którym opiera się całość, kojarzy mi się trochę z dokonaniami z poprzedniego krążka 13kai wa Gekkou. Strasznie mi się podoba, że płaczliwość w wokalu Sakuraia przejmują skrzypce i robi się tak melodramatycznie, i pięknie, że po raz ponowny pokusa wciśnięcia repeat jest zbyt duża, by jej się oprzeć. Muszę założyć folder z ich balladami.

Chwila jeszcze dla Alice In Wonder Underground – kolejnego lekkiego utworu, przy którym nie sposób nie kiwać się w prawo i w lewo – choć refren szybko wpada w ucho, a na uwagę zasługuje przejęcie mikrofonu przez Imaiego, to całość już nie rzuca tak bardzo na kolana. To taki Buck-Tickowy pewniak. (Okeeej, dopiero teraz odkryłam, że refren jest po angielsku.) Trochę duszniej robi się natomiast w Spider – nigdy nie patrzyłam żadnego Bonda, ale jakoś ten kawałek przywodzi mi na myśl ten klimat. Podobnie wypada finalne Revolver, gdzie chórek zgrabnie zamyka całość klamrą. To też jeden z tekstów, nad którymi muszę jeszcze podumać.

Naprawdę trudno nie lubić tej płytki, dlatego wydaje mi się, że całkiem dobrze zacząć przygodę z zespołem właśnie od niej. Ja na razie wróciłam do porządku chronologicznego i odkrywam perełkę za perełką :love:

Weny na kolejne świetne recenzje ;*
Avatar użytkownika
Mela
Artysta Alchemik
 
Posty: 404
Dołączył(a): 5 gru 2012, o 18:09


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Tonyhaylichohay » 25 maja 2016, o 18:47

Ooo jak aktywnie się zrobiło w temacie :D, bardzo cieszę się Bloo, że w końcu udało Ci się napisać coś na temat płyty Pilotów, swoją drogą niesamowite, że tak obszernie można interpretować ich piosenki, każdy widzi różne strony i jest to bardzo optymistyczne :skik:
Bardzo fajnie, że napomknęłaś o utworach, których w swojej recenzji nie opisałam i dobrze słyszeć, że oswoiłaś się już z nową płytką bo jest tego warta, może bardziej mroczniejsza od Vessel , ale też pokazująca, że Tylor nie boi się dotykać trudnych tematów. Kurcze, ma facet ogromny talent do wywlekania swoich najmroczniejszych myśli, a ty mogłabyś spróbować wrócić do pisania tekstów, kiedyś tworzyłaś ich mnóstwo, może warto byłoby spróbować? ^^

No i super, że pojawiły nam się komentarze o Back-Tick, naprawdę Mela dałaś upust swojej weny i dość szczegółowo podeszłaś do sprawy :think: , tak wiele o nich nie wiem, ale wierzę, że można łatwo pogubić się w dyskografii zespołu, który tworzy tyle lat no i jest z Japonii, a przecież wszystkie wiemy jak tam wygląda system pracy. Hardcore na całego, ale tak! Zdecydowanie ten zespół mógł przypaść Ci do gustu, chyba klimaciki jak najbardziej twoje, a jeszcze image zespołu jak najbardziej w twoim guście, prawda ? :idea:
Trochę przeglądałam ich zdjęć, są momentami dość mroczni,a i kreski pod oczami zabłysną to tu to tam, wokalista mógłby podać sobie rękę z Ville ^^ także jak najbardziej rozumiem twoje głębsze zainteresowanie zespołem :freak:

Fajowo, że się udzielacie, serdeczne dzięki !!! <3 :przytul: :przytul:
Avatar użytkownika
Tonyhaylichohay
 
Posty: 86
Dołączył(a): 15 lis 2012, o 16:55


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Bloo » 1 cze 2016, o 22:20

Tonyhaylichohay napisał(a):a ty mogłabyś spróbować wrócić do pisania tekstów, kiedyś tworzyłaś ich mnóstwo, może warto byłoby spróbować? ^^

Muhahahahahahaha... haha...ha... <chrząk><zgrzyt> Więc tego, no. Właśnie chyba się wypisałam już kiedyś :freak:
Poza tym wykrwawiłam się już dostatecznie. Nie została mi już nawet kropla krwi do wylania plus zupełnie inne podejście. To zabija wena. <zastanawia się, czy jak zostanie wampirem, to znów będzie mogła krwawić w tekstach>
Nie zwracać uwagi. Głupa rżnie...
A tak na serio, może ty też byś wróciła, co? :skik:
__________________________________

A teraz będzie o Gabrysi. Nie jest mi łatwo sklecić kilku spójnych myśli w temacie, ale spróbuję sprawić, żeby trzymały się kupci i dupci.
Więc tak, najsamprzód muszę podziękować za twoją uroczą recenzję, Tony. Kiedy ją machnęłaś wreszcie udało mi się przemóc i włączyć Aplin raz a porządnie - aż utknęłam z nią na telefonie przez kilka dobrych wieczorów ^^
Przyjemny głos, wpadające w ucho kompozycje, bardzo dziewczęce teksty. A do tego ta atmosfera angielskich klubów, gdzie przez cały wieczór można posiedzieć i posłuchać dobrej muzyki...

Polubiłam się z "Light Up The Dark" na zasadzie im więcej słucham, tym więcej trybików zaskakuje i pozwala mi się rozkoszować płytą. Za pierwszym razem utknęło mi w pamięci kilka utworów i do nich najczęściej wracałam, ale teraz nie mam już odruchu przełączania piosenek, żeby szybciej dotrzeć do tych ulubionych.

Tytułowy Light Up The Dark, rozpoczyna się w miarę spokojnie, ale tak naprawdę jest naładowany energią, którą uwalnia refren. Jest w tej piosence coś elektrycznego, a wszystko dzięki plumkającemu fortepianowi. I zgadzam się Tony, że podobną energię ma Slip Away, bo choć wolniejsze w tempie, to przejście do refrenu ma podobną wzniosłość co Light up... Choć w przypadku tego drugiego dochodzi jeszcze duszny, nieco bluesowy klimat, faktycznie przywodzący namyśl zadymiony klub.

Skeleton jest jedną z bardziej intrygujących piosenek na albumie. Ma w sobie coś zadziornego i naprawdę lubię w nim wokal Gabrielli. Szkoda, że utwór nie doczekał się teledysku, moim zdaniem świetnie nadaje się do promowania albumu i bynajmniej nie dlatego, że jest najbardziej popowy z całego krążka - z czym zresztą trudno mi się akurat zgodzić ^^ Wydaje mi się, że są bardziej popowe kawałki na tym albumie, jak choćby niesamowicie chwytliwy i bujający Sweet Nothing z cudowną gitarką i chóralnie wyśpiewanym refrenem.
Inną niesamowicie rozkołysaną i porywającą piosenką jest Together - co tam robi ta gitarka w tle, to jeden jeżozwierz tylko wie <3 To zdecydowanie jedna z moich ulubionych kompozycji. Brzmi oryginalnie na tle reszty, ma bardzo fajny tekst i jest bardzo świeża.
A skoro już jesteśmy przy ulubionych piosenkach to wypadałoby wspomnieć o moim faworycie, a mianowicie o Anybody Out There. Nie do końca wiem, dlaczego ta piosenka tak mi się podoba. Może to te przyćmione w brzmieniu gitary? Tak czy inaczej to ten utwór jako pierwszy przykuł moją całkowitą uwagę, więc... no cóż, trzeba mu oddać sprawiedliwość. No i jeszcze ten klawiszowy wodospad <3 I'm followed by your ghost/I'm stepping on your shadow/Is there anybody out there?/Anybody out there?/I need you now...

Niektóre piosenki przywodzą mi trochę na myśl Katie Meluę, tak jak na przykład spokojna, melancholijna Hurt czy wieńcząca główną część albumu A while. Heavy Heart ma w swoim klimacie coś, co przywodzi mi na myśl Florence and the machine - i znów widzę ten mały klub, papierosowy dym pod sufitem, leniwego barmana za ladą, ludzi sączących drinki a wszystko to w odcieniach czarno-bieli. Uwielbiam.
Shallow Love błądzi gdzieś w kierunkach amerykańskiego country, ale jest to podróż jak najbardziej przyjemna i odprężająca.
I tak, What Did You Do? zdecydowanie sprawia, że chce mi się śpiewać: Jingle bell, jingle bell/jingle bell rock/Jingle bells chime in jingle bell time... itd. Aż mi śnieg zawirował przed oczami.

Co do bonusików, to są to bardzo ładne bonusiki, takie że palce lizać, ale to trzy ostatnie skradły mi serce. Letting go ma przecudowną gitarę i sekcję trąbek (które znów przywodzą mi na myśl ostatnie dokonania Florence <3) i ten fragment:

The higher you hope, the higher you go
The further you fall, breaking your bones
It's time to let go
The higher you try, to follow the light
The brighter it shines, burning your eyes
It's time to let go


:love:

Smutna i przejmująca The House We Never Built wygrana na fortepianie, nie potrzebująca niczego więcej. Ach, te złamane serca : )
No i na koniec żwawsze i zabawne You Don't Like Dancing, które sprawia, że naprawdę chce się tuptać nogą ;D

Myślę, że "Light Up The Dark" zostanie ze mną na dłużej. To jedna z tych płyt, do których ma się ochotę wracać co jakiś czas i zatopić się w niej na kilka wieczorów. Gabrielle ma duży potencjał, to trzeba jej przyznać i jestem ciekawa, jak się jeszcze dziewczyna rozkręci. Tak jak już wspominałam, jej piosenki są bardzo dziewczęce w formie i treści. Delikatne, intymne, przybierające postać zwierzeń przy kominku (tak przy niektórych utworach, zwłaszcza tych lirycznych). Podoba mi się ta wrażliwość i naprawdę jestem ciekawa, jak ta muzyka będzie dojrzewała razem z brytyjską wokalistką.
Druga sprawa, to właśnie ta angielska atmosfera. Fortepian przywodzący na myśl padający deszcz, gitary rodem z nocnych pubów, wokal w którym naturalnie dominuje nuta melancholii. Takie rzeczy tylko z Wysp Brytyjskich. Jak również herbata z mlekiem i jajko sadzone na śniadanie.

Tak że Tony, dzięki ci składam, że kopsnęłaś mi płytkę i gorąco zachęcałaś do wejścia w świat Aplin. Jest to świat uroczy, na wskroś brytyjski, prosty i nieprzesadzony, bardzo czytelny, liryczny i zwiewny. Co nie oznacza, że Gabrielle nie potrafi tupnąć nóżką i sprawić, że człowiek odtupta. A tupta się do tych piosenek fantastycznie <3

Dziękuję. Więcej grzechów nie pamiętam.

:fox:
“Hate to break it to you but that ship has sailed, wrecked, and sank to the bottom”
by Jaskier



Ilse ~Lyra ~Alice ~ Aika ~ Thomas ~ Aira ~
Avatar użytkownika
Bloo
Kropek
 
Posty: 7899
Dołączył(a): 24 paź 2012, o 00:36


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Tonyhaylichohay » 15 sie 2016, o 18:31

Długo się zbierałam do ponownego wejścia na rupieciarnie i wskrzeszenia już trochę umarłego tematu ''Recenzje Płyt Muzycznych'', tak kompletny brak czasu, motywacji i komfortu psychicznego przyczynił się do zaniedbania tego czego obiecałam sobie nie zaniedbywać, ale stało się i przyszedł czas żeby to trochę zmienić, urlop mi w tym pomógł dlatego myślę, że nadrobię zaległe krążki,o których chciałyście poczytać.

Zacznę od płyty Meli Koteluk Spadochron wybranej dawno temu przez Sczczerbatka. Jest to bardzo dobry debiut wokalistki jak się okazuje o bardzo wrażliwej duszy i ogromnym sercu do tego co robi. Od pierwszych dźwięków możemy spodziewać się powrotu do starej,dobrej polskiej muzyki,której jest trochę na naszym rynku, ale oczywiście nie usłyszysz jej w komercyjnych stacjach radiowych, co jest bolesne bo słuchacz który na własną rękę nie poszukuje dobrych dźwięków może wiele stracić, no ale nie o tym mam pisać.
Muszę przyznać, że moje pierwsze zderzenie z Melą i jej twórczością nie zrobiło na mnie wrażenia. Ładny głos, teksty wtedy dziwne, zawiłe i przedobrzone, pomyślałam sobie " Kobieto dlaczego na siłę wciskasz elokwencję i próbujesz udziwniać na siłę ?"
Na tamtą chwilę ciężko mi było nawet dać szansę na wgłębienie się w album i w to co artystka chcę nim przekazać, bo przekaz jakiś ewidentnie był, ale nie miałam potrzeby wtedy tego słuchać. Dopiero drugi krążek i wywiad u Łukasza, internetowego dziennikarza, zmobilizował mnie żeby spróbować jeszcze raz no i nie pożałowałam.
Muzyka jaką serwuje nam Mela jest przyjemną alternatywą, momentem bardziej popową gdzie indziej rockową jak również elektroniczną. Nie zabrakło oczywiście chwil lirycznych, które cudownie podkreślają wokal artystki, na początku porównywany przez wielu krytyków do głosu znakomitej Kasi Nosowskiej. Rozpoczynający krążek utwór Dlaczego Drzewa nic nie Mówią, wzrusza mnie za każdym razem gdy go słucham. Cudowna melodia, delikatny wokal z przyjemną chrypką wydobywający się gdzieniegdzie z gardła wokalistki, kołysze do snu i przywołuje jakiś taki sentyment. Piosenka przenosi nas do wczesnych lat dziewięćdziesiątych, wyraźne brzmienie elektrycznej gitary, która jest tu znaczącym przewodnikiem i buduje napięcie jest trafieniem w dziesiątkę. Tekst pełen optymizmu i ciepła o miłości ale inaczej i to jest w tym najpiękniejsze. Do kolejnych wolniejszych utworów działających na mnie w podobny sposób to Niewidzialna, wspominałam coś wcześniej o lirycznej stronie Meli ? To jest właśnie jedna z jej odsłon. Proste pianino, podkreślające dramatyzm wyśpiewywanych słów, pogrywająca w tle elektryczna gitara i idealnie pasujący w przejściu saksofon, który uwalnia ducha piosenki, dają nam wyraźny sygnał, że ta młoda artystka jeszcze nie jedno nam pokaże.
Od strony bardziej dynamicznej, bo taką tu zdecydowanie mamy, przedstawiają się utwory takie jak cudownie gitarowe z rockowym zacięciem Melodia Ulotna, tytułowy Spadochron czy Pojednanie, które uwalnia dużo pozytywnej energii.
Z tej bardziej elektronicznej strony Mela daje nam się poznać w kawałkach Wolna, syntezatory budują świetny klimat zwrotek w tej piosence i wpasowują się w elektryzujący riff gitary, która mogłaby się zapętlić i już nie przestawać grać jak również w Działać bez działania, która jest jednym z moich faworytów na płycie, za sprawą wielu czynników, zaczynając od tekstu, kończąc na hipnotyzującym wokalu, ach jak ja uwielbiam jej piękną dykcję tak kaleczoną w dzisiejszych czasach przez większość część polskich artystów popularnych. W jej uszach nasz język brzmi szlachetnie, chwała jej za to. Wracając jeszcze na moment do Działać Bez działania, tekst podnosi na duchu i tak dotkliwe przypomina o tym co w głębi wszystkich nas siedzi, słowa kierowane wprost do takich cykorów jak ja, może kiedyś w końcu się odważę, bo przecież wszystko ma swój czas...
Wyróżniającą się piosenką na tle reszty jest na pewno utwór Stale Płynne, oparty na prostej melodii urokliwego ukelele. Piosenka o niepoddawaniu się w związku oraz ogólnie o niebaniu się wejść w kolejny jeśli straciło się miłość. Tak zdecydowanie artystka w bardzo subtelny i kobiecy sposób pisze o miłości, ale to nie jedyny temat,który przewija się na płycie, co pokazuje nam że ma też coś do powiedzenia w innych strefach życia.
Podsumowując Spadochron jest płytą różnorodną, opartą na brzmieniu prawdziwych instrumentów z dodatkiem delikatnej i smacznej elektroniki, która może w przyszłości jeszcze bardziej ubarwić brzmienie muzyki Meli Koteluk. Zdecydowanie stałam się jej wierną słuchaczką i z wielkim zainteresowaniem będę śledzić poczynania jej zespołu, bo sama artystka podkreśla duży udział muzyków. Mela Koteluk to zdecydowanie grupa ludzi co jeszcze bardziej widać na drugiej płycie Migracje, gdzie mamy zderzenie z egzotycznymi dźwiękami podkreślające tytuł albumu i nadające charakter.
Migracje to dzieło bardziej dopracowane niż debiutancki Spadochron, sama produkcja jest już na wyższym szczeblu, co pozwala jeszcze wyraźniej usłyszeć smaczki, których ani trochę nie brakuje na albumie. Każda piosenka ma swoje niepowtarzalne i ciekawe momenty, które aż proszą się o kolejne odsłuchanie. Osobiście jestem fanem takich perełek, uwielbiam kiedy możemy odkrywać utwory przez długi czas, to pozwala za każdym razem przeżywać go na nowo. To poczucie ciągłej świeżości jest dużym atutem tego albumu, mimo że nawiązuje w jakimś stopniu do debiutu, brzmi inaczej.
Momentami energiczny, momentami melancholijny w równej mierze przepełniony pięknymi dźwiękami różnorodnych instrumentów. Podróżujemy zarówno poprzez dźwięki jaki i teksty, które odnoszą się do różnego znaczenia słowa " migracje". Mamy więcej instrumentów dętych i perkusyjnych, które dodają poweru. Ja to kupiję nie wiem jak wy ?
Absolutnie zakochałam się w piosence Na Wróble.Tak jak Mela śpiewa i opowiada o miłości, tak niewielu polskich artystów może się pochwalić. Mądrość, prostota jaka bije ze słów piosenki wzrusza i uwalnia jakąś taką dzikość, bo gdy jej słucham czuję wolność. Kolejny faworyt to Żurawie Origami z przepiękną linią melodyjną, niesamowicie brzmiącym wokalem i okrzykiem bojowym, ta piosenka tak cudownie brzmi na żywo i ponownie rozbraja tekstem, tak przyziemnym i szczerym, z Meli mądra babeczka jest i to słychać na każdym kroku. Tytułowe Migracje są szybkim utworem porywającym do szaleństwa, na początku mamy wrażenie, że to utwór akustyczny, z biegiem jego trwania jednak rozkręca się i po prostu rozwala system dynamiką i rockowym zacięciem. Nasuwają mi się tu porównania do zespołu Manam, ten stary klimat muzyki słychać na tej płycie jeszcze wyraźniej. Bardzo egzotycznie wypadły utwory Przeprowadzki oraz Płoną Flary, przepełnione fletami i azjatyckimi dźwiękami, brzmią wręcz baśniowo co nasuwa barwne obrazy i nie sposób przejść obok nich obojętnie. Z wolniejszych kompozycji uwielbiam Tango katana, spokojna gitara elektryczna, delikatny wokal pełen emocji i przejęcie w głosie które słychać w każdym wyśpiewanym wersie. Jak dla mnie majstersztyk. Szkoda,że nie śpiewała tego utworu na koncercie, liczę że jeszcze go usłyszę na żywo. Ponownie minimalizm za co pełen szacun, bo w jej przypadku wypada genialnie.
Kończący album utwór Jak w obyczajowym filmie, jest bardzo elektryzujący z domieszką wyraźnego popowego bitu, cudownie płynie, gitary wciągają na maksa a i sama Mela ma tu coś do powiedzenia, wyraźnie podkreśla, że niema parcia na szkło i nie da się wciągnąć do świata, który do niej nie pasuje. Wydaje mi się, że tą piosenką Mela podkreśla swój indywidualizm i świadomość artystyczną. Uciera również nosa tym, którzy uważali ją za jedno sezonowy fenomen, który szybko się ulotni tak jak się pojawił.
Kto ją raz pokochał zostanie z nią już do końca bo z każdym nowym utworem zaostrza apetyt na więcej. Ja czekam już na trzeci album i wiem, że będzie kolejnym przyjacielem na długie wieczory i noce. :gwizd:
Avatar użytkownika
Tonyhaylichohay
 
Posty: 86
Dołączył(a): 15 lis 2012, o 16:55


Re: Recenzje płyt muzycznych :)

Postprzez Bloo » 20 sie 2016, o 19:13

Bardzo fajne recenzje - dwie za jednym zamachem. Gut dżob! ;D
Ja się za bardzo nie mogę wypowiedzieć, bo nie znam zbyt dobrze twórczości pani Koteluk. Oczywiście, kiedyś nastanie ten piękny dzień, kiedy siądę i włączę którąś z jej płyt, ale chyba nie stanie się to w najbliższej przyszłości. Te piosenki, które puszczałyście są naprawdę przyjemne: ładne melodie, bez wątpienia ciekawy wokal, przyjemne instrumentarium i odrobina magii - tak mogę na tę chwilę zdefiniować twórczość Meli.
Jednak na razie jest mi z nią nie po drodze ^^
“Hate to break it to you but that ship has sailed, wrecked, and sank to the bottom”
by Jaskier



Ilse ~Lyra ~Alice ~ Aika ~ Thomas ~ Aira ~
Avatar użytkownika
Bloo
Kropek
 
Posty: 7899
Dołączył(a): 24 paź 2012, o 00:36


Powrót do Strona główna forum

Powrót do Kultura

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość