przez Kannagi » 22 gru 2012, o 06:34
- Wiesz, że równie dobrze możesz wylądować tam z nimi? - spytał męski głos; sądząc po jego brzmieniu, mężczyzna musiał być bardzo stary i bardzo zmęczony. - Jasność wybaczy ci zabijanie, ale pychę...
- Mam to gdzieś - przerwała mu ostro Nadia. - Nigdy nie wierzyłam w zbawienie mej duszy, ojcze. A tak przynajmniej będę mogła dorwać tych skurwysynów jeszcze raz... Przez całą wieczność...
Plaśnięcie - to musiał być krótki, ale mocny policzek, który nie miał nic wspólnego z tym, co wyprawiały między sobą gimnazjalistki.
- Gniew - powiedział starzec. - Pycha. Grzeszysz straszliwie, Nadziejo. - Westchnął. - Idź do siebie i się prześpij. Zmienię Simone przy twojej siostrze...
Anastazja właśnie wtedy usłyszała oddech. Podniosła głowę i dostrzegła, że w otwartych drzwiach łazienki, tuż nad nią, stoi mężczyzna. Miał około czterdziestu lat i latynoską urodę; szczupły, ale muskularny, ciało miał dużo młodsze niż twarz. Przydługie, czarne włosy były rozczochrane, skóra ciemnozłota od słońca, a twarz o drapieżnych rysach i rzymskim nosie sprawiała wrażenie melancholijnej. Patrzył na nią karcąco, ale jakoś bez przekonania. Ruchem głowy wskazał dziewczynie jej własny pokój, a potem wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać.