Zaria nigdy by sobie jednak nie wybaczyła, gdyby nie sprawdziła wszystkich możliwości ucieczki. Przebywanie na piętrze nie było problemem - jeśli w pobliżu był jakikolwiek budynek lub drzewo, które mogło się przysłużyć w jej planach, zamierzała z tego skorzystać. Z domu rodzinnego uciekała wielokrotnie, w tym raz zjeżdżając po rynnie, nie poddawała się więc łatwo. Nie, żeby miała zamiar uciekać stąd już teraz, ale... Jeśli Anton pojechał właśnie po Pyxisa, co było wielce prawdopodobne, powinna sprawdzić chociaż możliwość zabarykadowania drzwi.
Jej mózg nie działał w tym momencie najlepiej. Ból, urażona duma, głębokie poczucie krzywdy i nienawiści wobec całego świata, pielęgnowana od lat przekora i wrodzony, ośli wręcz upór, odziedziczony zresztą po ojcu sprawiały, że nie tylko była twarda, ale też nigdy się nie poddawała. Ponieważ jednak nikt nigdy nie próbował przekierować tej energii w dobrą stronę, zamiast tego skupiając się na tłamszeniu wszystkich jej objawów (miała w końcu zostać damą, żoną jakiegoś dżentelmena i matką jego idealnych dziatek), Zaria wyrosła na małego bandziora. A bandziory nie lubiły być stawiane pod ścianą.
Poruszając się powoli i ostrożnie, starając się nie ruszać lewą stroną ciała więcej niż to konieczne, łapiąc się mebli i przeklinając na wdechu by powstrzymać się od krzyku podeszła do okna. Chciała wiedzieć, gdzie jest i jak wygląda to miejsce; a także czy przypadkiem nie dostrzeże Antona zmierzającego po jej wuja, który okazał się równie okrutny, zaślepiony i nietolerancyjny jak jej matka. Gdy Krofft wychodził, przyglądała się drzwiom. Musiała wiedzieć, czy otwierają się na zewnątrz czy do wewnątrz. Co jeszcze znajdowało się w tym pokoju?
Nie dam się im schwytać żywcem pomyślała gorączkowo.